wtorek, 26 maja 2015
Rozdział 71 jest w trakcie pisania. Wiem, że właśnie leci drugi tydzień, ale wyjątkowo przez cały ten weekend musiałam pracować i nie miałam czasu go napisać. Wczoraj napisałam kawałek i dzisiaj kawałek. Mam ogromną nadzieję, że uda się mi skończyć go jakoś do piątku, jeżeli nie to choćby się waliło będzie w sobotę opublikowany.
poniedziałek, 18 maja 2015
Rozdział 70
- Cieszę się, że wróciłaś.
Zamyka za mną drzwi, a ja czuję się jakby odcinano mi dopływ powietrza. Czy się boję? Jak diabli. Przechodzę za nim do salonu, ale nie jestem wstanie usiąść na proponowanym przez niego miejscu. Nie mogę nawet zmusić nóg, by podeszły do starej kanapy, na której niegdyś wiele razy sypiała moja mama. Mama.
- Napijesz się czegoś?
Zerkam na niego zaskoczona przejawem uprzejmości, ale kręcę energicznie głową. Rozglądam się po salonie. Kiedyś biała tapeta z elementami różowych kwiatów, teraz ewidentnie poszarzała, a nawet zmieniła kolor na żółty. Niewątpliwie wpływ na to ma nie tylko starość, ale też ilość wypalanych w tym pomieszczeniu papierosów. Nawet teraz z nad popielniczki unosi się dym, a ojciec gdy zauważa gdzie kieruję wzrok unosi niedopałek, wkłada go między wargi, zaciąga się i gasi peta. Mrugam powiekami i rozglądam się, poszukując sama nie wiem czego. Ubyło wiele rzeczy, zdecydowanie, ale po za tym nic się nie zmieniło. Odnajduję wzrokiem ledwie stojącą serwantkę ze starego drewna pokrytą kurzem i przysłoniętą otwartymi od kuchni drzwiami. Muszę do niej podejść, bo nie jestem pewna, czy oczy mnie nie zawodzą.
- Co zrobiłeś z rzeczami mamy?
- Tymi pierdołami? Sprzedałem je.
Pod lewą powieką zbierają mi się łzy. Clara niewątpliwe kochała starocie. W tym lepszym okresie mojego jak i jej życia, wspólnie jeździliśmy co drugi weekend na pchli targ, skąd przywoziła co najmniej jeden zabytkowy przedmiot. Autentyczna chińska porcelanowa zastawa z pozłacanymi krawędziami oraz ręcznymi malowidłami była dla niej prawdziwym skarbem. Nie ważne ile kolekcjonerzy by za nią dali, wiem, że ona by jej nigdy nie sprzedała. Wiele razy sprzeczała się o nią i inne rzeczy z jej kolekcji z Alberthem. Wprost ich nie cierpiał, uważał je za zbieracze kurzu i nic więcej, nie rozumiał jak wiele dla niej znaczyły. Przełykam ślinę i mrugam, odwracając się do ojca.
- Mogę iść do swojego pokoju?
- Nic tam nie ma.
Wzrusza ramionami, ale kiwa głową w stronę korytarza. Szybkim krokiem docieram pod drzwi swojego pokoju i wchodzę do środka. Obskubane niebieskie ściany, nigdy nie miałam pokoju jak typowa dziewczynka, i jednoosobowe łóżko w rogu pomieszczenia oraz szaf. Zniknęły wszystkie inne przedmioty. Podchodzę do szafy i uchylam ją, nie znajdując w niej swoich ciuchów. Puste wieszaki. Puste dno szafy i puste półki. Zamykam drzwi, podchodzę do łóżka i w butach wspinam się na materac. Szafa jest zbyt wysoka, by można było dostrzec co na niej leży. Staję na palcach i wyciągam szyję, dostrzegając na jej wierzchu znajome kształty. Po raz kolejny pod powiekami krążą łzy. Najciszej jak mogę przesuwam sobie łóżko pod mebel i ściągam z niej zakurzoną, szmacianą lalkę. Siadam na materacu i przyciskając zabawkę do piersi, uraniam kilka łez. To było moje dzieciństwo. Pociągam nosem, ocieram policzek i trzymając szmaciankę pod pachą, opuszczam pokój. Na przeciw są drzwi sypialni mamy, nigdy tam nie weszłam po tym, jak odkryłam ją nieżywą na ziemi. Przekręcam gałkę, ale nie przekraczam progu. Wystarcza, że ogarniam pokój wzrokiem. Jest pusty. Wracam do salonu, ale zostawiam lalkę przy drzwiach wyjściowych. Nie które rzeczy powinny pozostać tajemnicą. Alberth wciąż siedzi na kanapie, a między wargami trzyma nowego papierosa.
- Przyszłam tutaj, by dowiedzieć się powodu, który kazał ci telefonować do Zayna.
Oznajmiam i w bezpiecznej odległości staję przed nim.
- Twojego szefa? Spotkałem, któregoś razu w barze chłopaka, z którym uciekłaś. Chyba Marcel. Nie do wiary, że to zrobiłaś. A teraz uciekłaś po raz drugi ze swoim szefem?
Zaciskam zęby, gdy słyszę mocną pogardę w jego głosie.
- To nie jest mój szef. Dlaczego do niego dzwoniłeś?
- Nie po dziękujesz mi za trud, który sobie zadałem, by znaleźć jego numer? Swoją drogą facet ma kasy, co?
Prycham w myślach i zaciskam pięści, ukrywając je za sobą.
- Nie powiesz nic? Kobiety jak ty i twoja matka, są z facetami tylko dla pieniędzy.
Wiele razy zdarzało mi się w myślach wypowiadać słowa nienawiści do niego. Dzieci często wypowiadają słowo "nienawidzę" na swoich bliskich, nie odbierając tego tak poważnie, jak odbiera to dorosły człowiek, rozumiejąc jego wagę, ale mimo to potrafią żałować i czuć się z tym źle. Teraz jako osoba dorosła, w pełni zdaję sobie sprawę z siły tych wszystkich plugawych wyrażeń, ale nie potrafię ich żałować. Nienawidzę tego człowieka, za wszystko co mi zrobił i za wszystkie słowa, które wypowiada celowo, bym traciła sama w swoich oczach.
- Powiedz mi po co dzwoniłeś do Zayna?
Nie udaje mi się ukryć drżącego głosu od nadmiaru kumulujących się emocji. Wyjdę z tego domu mniejsza. Alberth potrafi sprawić, że każdy staje się mniejszym.
- W porządku. Już mówię. Chciałem cię przeprosić, zdaje się, że byłem beznadziejnym ojcem, właściwie to ojczymem.
- C.co?
Muszę się cofnąć i oprzeć o ścianę.
- Wiesz dobrze, że twoja matka się puszczała, nie udawaj zdziwionej, May.
Moje serce bije wolniej, ale mocniej. Obija się o moje żebra z echem.
- Uznałem, że powinnaś to wiedzieć. Nie wiem, kto jest twoim prawdziwym ojcem i prawdopodobnie, ani ja, ani ty nigdy się tego nie dowiemy. Na pewno się nie dowiemy.
Zamykam oczy, nie mogę na niego patrzeć. W jego wzroku nie ma ani odrobiny współczucia. On nigdy nie współczuł. Powietrze staje się gęste i z trudem przechodzi przez moje drogi oddechowe. W tym momencie czuję, że nie wiem kim jestem. Ręce zaczynają mi drżeć podobnie jak wargi.
- To wszystko co mi robiłeś, to dlatego prawda ? Biłeś mnie nie dlatego, że chciałeś nauczyć mnie bycia twardą, ale dlatego, że nie mogłeś mnie znieść. Wiedza, że jestem dzieckiem przypadkowego faceta, napełniała cię nienawiścią czy tak ?
Nie odzywa się, ale widzę odpowiedź w jego oczach.
- Możesz być mi wdzięczna, gdyby nie ja..
- Gdyby nie ty to co ?! Przestań to mówić!
- Nie podnoś głosu.
Spoglądam na niego cała drżąc.
- Nienawidzę cię tato.
Dokładam wszelkich starań, by dokładnie zrozumiał ostatnie słowo i fakt, że nie uważam go za ojca.
- Nie waż się, May.
Podnosi się z kanapy i przeczesuje długie włosy. Jest wysoki, a ja czuję bijące od niego niebezpieczeństwo.
- Nie próbuj się więcej ze mną kontaktować. Przyszłam tutaj, bo raz na zawsze chcę się od ciebie uwolnić..
Widzę, że wychodzi za stołu, więc biegnę do wyjścia. Chwytam lalkę i wybiegam na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi. Biegnę na przystanek, bojąc się, że pójdzie za mną. Będzie źle, jeżeli mnie złapie. Czas, który mija gdy czekam na autobus, jest najgorszym z możliwych. Z przerażeniem, spoglądam co moment na drugą stronę, bojąc się, że ujrzę tam mężczyznę. Mam wrażenie, że walczę o swoje życie. Gdy bus nadjeżdża potrzebuję tylo kilku sekund, by wsiąść i zająć miejsce. Jestem roztrzęsiona.
***
Ani trochę nie uspokajam się, gdy dojeżdżam do centrum. Wciąż drżę, a szczęka boli mnie od powstrzymywania łez. Wszystko we mnie siedzi i mam wrażenie, że z każdą chwilą jeszcze bardziej narasta. Wysiadam na stacji metra nie daleko hotelu i przechodzę przez ulicę. Właśnie wtedy pękam. Na drodze, pośród ludzi. Wybucham płaczem i szybkim krokiem przemierzam drogę, znosząc wszystkie spojrzenia. Jak żałośnie muszę wyglądać ? A kogo to teraz obchodzi, kiedy wszystko co o sobie widziałam popadło właśnie w wątpliwość. Zaczynam szlochać i zalewam się świeżymi łzami. Nawet wiatr nie jest wstanie osuszyć moich policzków. Szarpię drzwi hotelu, ale okazuje się, że nie mam wystarczająco siły, by je otworzyć. Zbieram się w sobie i jeszcze raz je szarpię, wchodząc do środka i ocierając jedną dłonią łzy. Spoglądam na pustą recepcje i kieruję się do wind, ciesząc się, że przynajmniej nie stracę w oczach pracowników. Jestem wolna od Marcel, od Albertha, ale czuję, że straciłam siebie.
___________________________________________________________________________
Postanowiłam, nie będzie drugiej części, ale zakończenie co niektórym powinno się spodobać. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Dobranoc xx
Zamyka za mną drzwi, a ja czuję się jakby odcinano mi dopływ powietrza. Czy się boję? Jak diabli. Przechodzę za nim do salonu, ale nie jestem wstanie usiąść na proponowanym przez niego miejscu. Nie mogę nawet zmusić nóg, by podeszły do starej kanapy, na której niegdyś wiele razy sypiała moja mama. Mama.
- Napijesz się czegoś?
Zerkam na niego zaskoczona przejawem uprzejmości, ale kręcę energicznie głową. Rozglądam się po salonie. Kiedyś biała tapeta z elementami różowych kwiatów, teraz ewidentnie poszarzała, a nawet zmieniła kolor na żółty. Niewątpliwie wpływ na to ma nie tylko starość, ale też ilość wypalanych w tym pomieszczeniu papierosów. Nawet teraz z nad popielniczki unosi się dym, a ojciec gdy zauważa gdzie kieruję wzrok unosi niedopałek, wkłada go między wargi, zaciąga się i gasi peta. Mrugam powiekami i rozglądam się, poszukując sama nie wiem czego. Ubyło wiele rzeczy, zdecydowanie, ale po za tym nic się nie zmieniło. Odnajduję wzrokiem ledwie stojącą serwantkę ze starego drewna pokrytą kurzem i przysłoniętą otwartymi od kuchni drzwiami. Muszę do niej podejść, bo nie jestem pewna, czy oczy mnie nie zawodzą.
- Co zrobiłeś z rzeczami mamy?
- Tymi pierdołami? Sprzedałem je.
Pod lewą powieką zbierają mi się łzy. Clara niewątpliwe kochała starocie. W tym lepszym okresie mojego jak i jej życia, wspólnie jeździliśmy co drugi weekend na pchli targ, skąd przywoziła co najmniej jeden zabytkowy przedmiot. Autentyczna chińska porcelanowa zastawa z pozłacanymi krawędziami oraz ręcznymi malowidłami była dla niej prawdziwym skarbem. Nie ważne ile kolekcjonerzy by za nią dali, wiem, że ona by jej nigdy nie sprzedała. Wiele razy sprzeczała się o nią i inne rzeczy z jej kolekcji z Alberthem. Wprost ich nie cierpiał, uważał je za zbieracze kurzu i nic więcej, nie rozumiał jak wiele dla niej znaczyły. Przełykam ślinę i mrugam, odwracając się do ojca.
- Mogę iść do swojego pokoju?
- Nic tam nie ma.
Wzrusza ramionami, ale kiwa głową w stronę korytarza. Szybkim krokiem docieram pod drzwi swojego pokoju i wchodzę do środka. Obskubane niebieskie ściany, nigdy nie miałam pokoju jak typowa dziewczynka, i jednoosobowe łóżko w rogu pomieszczenia oraz szaf. Zniknęły wszystkie inne przedmioty. Podchodzę do szafy i uchylam ją, nie znajdując w niej swoich ciuchów. Puste wieszaki. Puste dno szafy i puste półki. Zamykam drzwi, podchodzę do łóżka i w butach wspinam się na materac. Szafa jest zbyt wysoka, by można było dostrzec co na niej leży. Staję na palcach i wyciągam szyję, dostrzegając na jej wierzchu znajome kształty. Po raz kolejny pod powiekami krążą łzy. Najciszej jak mogę przesuwam sobie łóżko pod mebel i ściągam z niej zakurzoną, szmacianą lalkę. Siadam na materacu i przyciskając zabawkę do piersi, uraniam kilka łez. To było moje dzieciństwo. Pociągam nosem, ocieram policzek i trzymając szmaciankę pod pachą, opuszczam pokój. Na przeciw są drzwi sypialni mamy, nigdy tam nie weszłam po tym, jak odkryłam ją nieżywą na ziemi. Przekręcam gałkę, ale nie przekraczam progu. Wystarcza, że ogarniam pokój wzrokiem. Jest pusty. Wracam do salonu, ale zostawiam lalkę przy drzwiach wyjściowych. Nie które rzeczy powinny pozostać tajemnicą. Alberth wciąż siedzi na kanapie, a między wargami trzyma nowego papierosa.
- Przyszłam tutaj, by dowiedzieć się powodu, który kazał ci telefonować do Zayna.
Oznajmiam i w bezpiecznej odległości staję przed nim.
- Twojego szefa? Spotkałem, któregoś razu w barze chłopaka, z którym uciekłaś. Chyba Marcel. Nie do wiary, że to zrobiłaś. A teraz uciekłaś po raz drugi ze swoim szefem?
Zaciskam zęby, gdy słyszę mocną pogardę w jego głosie.
- To nie jest mój szef. Dlaczego do niego dzwoniłeś?
- Nie po dziękujesz mi za trud, który sobie zadałem, by znaleźć jego numer? Swoją drogą facet ma kasy, co?
Prycham w myślach i zaciskam pięści, ukrywając je za sobą.
- Nie powiesz nic? Kobiety jak ty i twoja matka, są z facetami tylko dla pieniędzy.
Wiele razy zdarzało mi się w myślach wypowiadać słowa nienawiści do niego. Dzieci często wypowiadają słowo "nienawidzę" na swoich bliskich, nie odbierając tego tak poważnie, jak odbiera to dorosły człowiek, rozumiejąc jego wagę, ale mimo to potrafią żałować i czuć się z tym źle. Teraz jako osoba dorosła, w pełni zdaję sobie sprawę z siły tych wszystkich plugawych wyrażeń, ale nie potrafię ich żałować. Nienawidzę tego człowieka, za wszystko co mi zrobił i za wszystkie słowa, które wypowiada celowo, bym traciła sama w swoich oczach.
- Powiedz mi po co dzwoniłeś do Zayna?
Nie udaje mi się ukryć drżącego głosu od nadmiaru kumulujących się emocji. Wyjdę z tego domu mniejsza. Alberth potrafi sprawić, że każdy staje się mniejszym.
- W porządku. Już mówię. Chciałem cię przeprosić, zdaje się, że byłem beznadziejnym ojcem, właściwie to ojczymem.
- C.co?
Muszę się cofnąć i oprzeć o ścianę.
- Wiesz dobrze, że twoja matka się puszczała, nie udawaj zdziwionej, May.
Moje serce bije wolniej, ale mocniej. Obija się o moje żebra z echem.
- Uznałem, że powinnaś to wiedzieć. Nie wiem, kto jest twoim prawdziwym ojcem i prawdopodobnie, ani ja, ani ty nigdy się tego nie dowiemy. Na pewno się nie dowiemy.
Zamykam oczy, nie mogę na niego patrzeć. W jego wzroku nie ma ani odrobiny współczucia. On nigdy nie współczuł. Powietrze staje się gęste i z trudem przechodzi przez moje drogi oddechowe. W tym momencie czuję, że nie wiem kim jestem. Ręce zaczynają mi drżeć podobnie jak wargi.
- To wszystko co mi robiłeś, to dlatego prawda ? Biłeś mnie nie dlatego, że chciałeś nauczyć mnie bycia twardą, ale dlatego, że nie mogłeś mnie znieść. Wiedza, że jestem dzieckiem przypadkowego faceta, napełniała cię nienawiścią czy tak ?
Nie odzywa się, ale widzę odpowiedź w jego oczach.
- Możesz być mi wdzięczna, gdyby nie ja..
- Gdyby nie ty to co ?! Przestań to mówić!
- Nie podnoś głosu.
Spoglądam na niego cała drżąc.
- Nienawidzę cię tato.
Dokładam wszelkich starań, by dokładnie zrozumiał ostatnie słowo i fakt, że nie uważam go za ojca.
- Nie waż się, May.
Podnosi się z kanapy i przeczesuje długie włosy. Jest wysoki, a ja czuję bijące od niego niebezpieczeństwo.
- Nie próbuj się więcej ze mną kontaktować. Przyszłam tutaj, bo raz na zawsze chcę się od ciebie uwolnić..
Widzę, że wychodzi za stołu, więc biegnę do wyjścia. Chwytam lalkę i wybiegam na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi. Biegnę na przystanek, bojąc się, że pójdzie za mną. Będzie źle, jeżeli mnie złapie. Czas, który mija gdy czekam na autobus, jest najgorszym z możliwych. Z przerażeniem, spoglądam co moment na drugą stronę, bojąc się, że ujrzę tam mężczyznę. Mam wrażenie, że walczę o swoje życie. Gdy bus nadjeżdża potrzebuję tylo kilku sekund, by wsiąść i zająć miejsce. Jestem roztrzęsiona.
***
Ani trochę nie uspokajam się, gdy dojeżdżam do centrum. Wciąż drżę, a szczęka boli mnie od powstrzymywania łez. Wszystko we mnie siedzi i mam wrażenie, że z każdą chwilą jeszcze bardziej narasta. Wysiadam na stacji metra nie daleko hotelu i przechodzę przez ulicę. Właśnie wtedy pękam. Na drodze, pośród ludzi. Wybucham płaczem i szybkim krokiem przemierzam drogę, znosząc wszystkie spojrzenia. Jak żałośnie muszę wyglądać ? A kogo to teraz obchodzi, kiedy wszystko co o sobie widziałam popadło właśnie w wątpliwość. Zaczynam szlochać i zalewam się świeżymi łzami. Nawet wiatr nie jest wstanie osuszyć moich policzków. Szarpię drzwi hotelu, ale okazuje się, że nie mam wystarczająco siły, by je otworzyć. Zbieram się w sobie i jeszcze raz je szarpię, wchodząc do środka i ocierając jedną dłonią łzy. Spoglądam na pustą recepcje i kieruję się do wind, ciesząc się, że przynajmniej nie stracę w oczach pracowników. Jestem wolna od Marcel, od Albertha, ale czuję, że straciłam siebie.
___________________________________________________________________________
Postanowiłam, nie będzie drugiej części, ale zakończenie co niektórym powinno się spodobać. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Dobranoc xx
sobota, 16 maja 2015
Rozdział 69
W Londynie jestem późną nocą i bardzo wczesnym rankiem. Witam się z ulewą i wilgotnym klimatem, zaciągając się londyńskim powietrzem. Z pomocą taksówkarza znajduję hotel na wschód od centrum ze stosunkowo niskim cenami. Płacę za dwie noce, odnajduję swój pokój i pozbywając się ciuchów, przemarznięta wchodzę pod kołdrę. Zasypiam szybko, wyjątkowo dotkliwie odczuwając brak Zayna.
***
Myliłam się, myśląc, że znalezienie mojego ojca będzie proste. Od równych dwóch godzin chodzę po mieście z nadzieją zetknięcia się z nim. I gdy przechodzę już cały Londyn w szerz poddaję się, wracając na Piccadilly Circus. Gdy nie trzeba jest wszędzie. Z rękoma w kieszeniach kurtki, we wczorajszych ubraniach i ze spuszczoną nisko głową podążam do starego mieszkania. Nie mogę powiedzieć, że tęskniłam za Londynem. Nie zatęskniłam ani razu. Za to tęsknie za Nowym Jorkiem, nawet jeżeli nie miałam okazji poznać go od podszewki. Naciągam kaptur na głowę, gdy zbliżam się do starej dzielnicy mieszkalnej. Co ja właściwie mam do powiedzenia Marcelowi ? Chyba nic. Chcę tylko sprawdzić czy żyje. Nie życzyłabym mu niczego złego. Jest alkoholikiem, ale nie jest złym człowiekiem. Ostrożnie stawiam nogi na stopniach, klatka schodowa wydaje się być jeszcze bardziej zniszczona niż ją zapamiętałam. Zapach wilgoci drażni moje nozdrza jak jeszcze nigdy. Staję przed tymi samymi drzwiami, za którymi jeszcze niedawno mieszkałam i nasłuchuję głosów po drugiej stronie. Cisza. Podnoszę dłoń zaciśniętą w pięść, ale waham się. Ostrożnie opuszczam ją na gładkie drewno i uderzam kilka razy. Cisza. Zdejmuję kaptur i zaczesuję włosy za uszy. Napieram barkiem na drewno naciskając klamkę, a drzwi ustępują. Powoli wchodzę do środka, zostawiając uchylone drzwi. Bezszelestnie przechodzę przez kolejne pomieszczenia, sprawdzając je, aż docieram do mojej... już nie mojej sypialni. Niepewnie uchylam drzwi, ale nie przekraczam progu, widząc siedzącego na łóżku mężczyznę. Przełykam ślinę i przelatuję wzrokiem po pokoju. Wyciągnięta szuflada z komody, ten sam połamany taboret i wszędzie walające się męskie ciuchy. Przynajmniej łóżko jest zasłane..
- Marcel ?
Robię krok, a później jeszcze jeden. Przenosi na mnie szeroko otwarte oczy i rozchyla wargi w zaskoczeniu. Jego blada twarz nabiera lekkich kolorów.
- May ?
Przeciera oczy, patrzy na mnie, a później opuszcza głowę, mamrocząc, że coś jest zbyt mocne.
- Nie wiem czy cię widzę, czy tylko mi się zdaje.
Bełkocze i przeczesuje włosy.
- Jestem tu.
Podchodzę bliżej niego i wyciągam rękę, dotykając jego ramienia.
- Wszystko z tobą dobrze ?
- Nie. Gdzie byłaś tak długo ? Zniknęłaś bez śladu.
Podnosi się, zatacza lekko do tyłu, ale szybko łapie równowagę.
- Zostawiłaś mnie bez niczego.
Otwieram usta, by powiedzieć mu o Nowym Jorku, ale w porę się powstrzymuję. Lepiej, żeby nie wiedział.
- Próbowałam ułożyć sobie życie.
Patrzy mi w oczy i uśmiecha się.
- I udało ci się ?
Wkładam dłonie w kieszenie i odwracam wzrok, oglądając dokładnie pokój. Brak firanek na oknach, a zegar naścienny ma pękniętą szybkę.
- Przyszłam sprawdzić co z tobą ?
- Jestem w dobrej formie.
Uśmiecha się zabolale i znowu przeczesuje włosy.
- Jak ma się pan Malik ?
Spogląda na mnie pogardliwie, jakby wszystko wiedział.
- Nie wiem.
- Jak to możliwe ? Przecież to właśnie z nim się gdzieś zawieruszyłaś.
- Co ?
Cofam się o krok.
- Nie zgrywaj się. Próbowałem cię znaleźć. Trzeba przyznać, dobrze cię ukrył. Nie pochwalił się, że dzwoniłem ?
- Raz.
- Wystarczyło. Przecież wróciłaś.
- Nie wróciłam do ciebie, Marcel. Przyszłam tylko sprawdzić jak się masz. Lepiej już pójdę.
Z malejącą pewnością siebie przechodzę do drzwi.
- Zaczekaj!
Krzyczy. Moje serce wybija szybszy rytm, a nogi przyśpieszają. Zapomniałam, jak to jest gdy ktoś krzyczy. Zayn nigdy nie krzyczał, zdarzało mu się podnieść głos w mojej obecności, ale nie krzyczeć.
- Do cholery, zaczekaj!
Zatrzymuję się przy drzwiach wejściowych i czekam, aż pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Nie boję się. Słyszę jak tupie, klnie, a później pokazuje się jego chwiejna postura.
- Nie pozwolę ci odejść. Nie masz prawa.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami i niemal zaczynam się śmiać. Spycham strach w najgłębsze zakamarki mojego umysłu i prostuje się. Nie boję się. Już nie.
- Pominąłeś coś, Marcel. Mnie i moje zdanie. Jeżeli myślisz, że zostanę tutaj, bo mnie zastraszysz to grubo się mylisz. Nic nas nie łączy.
Patrzę chwilę w jego zaskoczone oczy, w rozszerzone źrenice, a później odwracam się na pięcie. Wychodzę, zatrzaskuję drzwi i zbiegam szybko po schodach. Jedna łza wypływa na mój policzek i nie wiem czy to z radości, a może to po prostu ulga, którą naprawdę poczułam. Oczami wyobraźni widzę jak odcięta zostaje lina z mojej lewej dłoni, łącząca mnie z przeszłością. Przedsmak wolności. Jakkolwiek dziwne jest to co odczuwam, ważne że jest prawdziwe. Ocieram policzek i z powrotem pokonuję całe miasto, by dostać się do hotelu.
Dopiero, gdy kładę się na łóżku i opuszcza mnie adrenalina, odczuwam głód i potrzebę ujrzenia Zayna. Potrzebuję go. Potrzebuję jego ramion i zapachu męskiego ciała. Zamykam oczy, a gdy je otwieram wybucham płaczem. Każdy płacze na początku, ale to etap przejściowy...
***
Trzymam w dłoni dwa końce okrywającego mnie ręcznika, a drugą ręką usiłuję wyciągnąć z torby coś do ubrania. Zdenerwowana przekręcam torbę i wysypuję z niej wszystko wybierając koszulkę, bieliznę i bluzę. Ubieram się, czeszę i lekko maluję, chcąc zakryć wczorajsze pozostałości po płaczu. Jeszcze przed godziną jedenastą opuszczam hotel wybierając się do jedynego miejsca, gdzie mogę zastać ojca, a gdzie ja nigdy nie chciałam wrócić. Korzystając z metra dostaję się na obrzeża Londynu, skąd i tak muszę pojechać autobusem dalej. Z żalem wydaję na to pieniądze, ale wiem, że muszę to zrobić, czuję do tego powinność. Z głośno bijącym sercem wysiadam na przed ostatnim przystanku z trasy autobusu i przechodząc przez skrzyżowanie, dostaję się na swoją ulicę. Domy z sąsiedztwa ani trochę nie uległy przebudowie, postarzały się. Zmieniły się kompozycje kwiatów na podwórkach, państwo Churnes przekonali się do pelargonii. Bywałam czasami u ich syna, nie do wiary, że to pamiętam. Ciężkim krokiem przechodzę obok tego wszystkiego. Mam cel. Bladożółty, mały, zaniedbany dom na końcu ulicy. Muszę przystanąć i odzyskać panowanie nad sobą, bo chodź jeszcze nie weszłam do środka budynku, wyraźniej niż za każdym razem wcześniej przypomniał mi się mój własny koszmar. Zamykam oczy, otwieram, zamykam, oddech, otwieram, idę. Trzęsącą się dłonią naciskam dzwonek przy drzwiach i stoję cierpliwie. Szum, szmer, odgłos przekręcanego zamka i mój ojciec w progu. Jego widok jest jak kolejny cios. Zachwiewam się do tyłu, ale nie potrzebuję jego brudnej ręki, chcącej dać mi oparcie.
- Mogę wejść ?
O ile je czuję się jak ogłuszona, on ma dobry refleks we wszystkim. Robi mi miejsce w przejściu i otwiera jeszcze szerzej drzwi, uśmiechając się.
- Cieszę się, że wróciłaś.
________________________________________________________________________________________________________________
Nie strzelać do mnie ! :D Notka i wszystko będzie jutro pod 70 rozdziałem (tak nowy rozdział). Trzymajcie się.
***
Myliłam się, myśląc, że znalezienie mojego ojca będzie proste. Od równych dwóch godzin chodzę po mieście z nadzieją zetknięcia się z nim. I gdy przechodzę już cały Londyn w szerz poddaję się, wracając na Piccadilly Circus. Gdy nie trzeba jest wszędzie. Z rękoma w kieszeniach kurtki, we wczorajszych ubraniach i ze spuszczoną nisko głową podążam do starego mieszkania. Nie mogę powiedzieć, że tęskniłam za Londynem. Nie zatęskniłam ani razu. Za to tęsknie za Nowym Jorkiem, nawet jeżeli nie miałam okazji poznać go od podszewki. Naciągam kaptur na głowę, gdy zbliżam się do starej dzielnicy mieszkalnej. Co ja właściwie mam do powiedzenia Marcelowi ? Chyba nic. Chcę tylko sprawdzić czy żyje. Nie życzyłabym mu niczego złego. Jest alkoholikiem, ale nie jest złym człowiekiem. Ostrożnie stawiam nogi na stopniach, klatka schodowa wydaje się być jeszcze bardziej zniszczona niż ją zapamiętałam. Zapach wilgoci drażni moje nozdrza jak jeszcze nigdy. Staję przed tymi samymi drzwiami, za którymi jeszcze niedawno mieszkałam i nasłuchuję głosów po drugiej stronie. Cisza. Podnoszę dłoń zaciśniętą w pięść, ale waham się. Ostrożnie opuszczam ją na gładkie drewno i uderzam kilka razy. Cisza. Zdejmuję kaptur i zaczesuję włosy za uszy. Napieram barkiem na drewno naciskając klamkę, a drzwi ustępują. Powoli wchodzę do środka, zostawiając uchylone drzwi. Bezszelestnie przechodzę przez kolejne pomieszczenia, sprawdzając je, aż docieram do mojej... już nie mojej sypialni. Niepewnie uchylam drzwi, ale nie przekraczam progu, widząc siedzącego na łóżku mężczyznę. Przełykam ślinę i przelatuję wzrokiem po pokoju. Wyciągnięta szuflada z komody, ten sam połamany taboret i wszędzie walające się męskie ciuchy. Przynajmniej łóżko jest zasłane..
- Marcel ?
Robię krok, a później jeszcze jeden. Przenosi na mnie szeroko otwarte oczy i rozchyla wargi w zaskoczeniu. Jego blada twarz nabiera lekkich kolorów.
- May ?
Przeciera oczy, patrzy na mnie, a później opuszcza głowę, mamrocząc, że coś jest zbyt mocne.
- Nie wiem czy cię widzę, czy tylko mi się zdaje.
Bełkocze i przeczesuje włosy.
- Jestem tu.
Podchodzę bliżej niego i wyciągam rękę, dotykając jego ramienia.
- Wszystko z tobą dobrze ?
- Nie. Gdzie byłaś tak długo ? Zniknęłaś bez śladu.
Podnosi się, zatacza lekko do tyłu, ale szybko łapie równowagę.
- Zostawiłaś mnie bez niczego.
Otwieram usta, by powiedzieć mu o Nowym Jorku, ale w porę się powstrzymuję. Lepiej, żeby nie wiedział.
- Próbowałam ułożyć sobie życie.
Patrzy mi w oczy i uśmiecha się.
- I udało ci się ?
Wkładam dłonie w kieszenie i odwracam wzrok, oglądając dokładnie pokój. Brak firanek na oknach, a zegar naścienny ma pękniętą szybkę.
- Przyszłam sprawdzić co z tobą ?
- Jestem w dobrej formie.
Uśmiecha się zabolale i znowu przeczesuje włosy.
- Jak ma się pan Malik ?
Spogląda na mnie pogardliwie, jakby wszystko wiedział.
- Nie wiem.
- Jak to możliwe ? Przecież to właśnie z nim się gdzieś zawieruszyłaś.
- Co ?
Cofam się o krok.
- Nie zgrywaj się. Próbowałem cię znaleźć. Trzeba przyznać, dobrze cię ukrył. Nie pochwalił się, że dzwoniłem ?
- Raz.
- Wystarczyło. Przecież wróciłaś.
- Nie wróciłam do ciebie, Marcel. Przyszłam tylko sprawdzić jak się masz. Lepiej już pójdę.
Z malejącą pewnością siebie przechodzę do drzwi.
- Zaczekaj!
Krzyczy. Moje serce wybija szybszy rytm, a nogi przyśpieszają. Zapomniałam, jak to jest gdy ktoś krzyczy. Zayn nigdy nie krzyczał, zdarzało mu się podnieść głos w mojej obecności, ale nie krzyczeć.
- Do cholery, zaczekaj!
Zatrzymuję się przy drzwiach wejściowych i czekam, aż pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Nie boję się. Słyszę jak tupie, klnie, a później pokazuje się jego chwiejna postura.
- Nie pozwolę ci odejść. Nie masz prawa.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami i niemal zaczynam się śmiać. Spycham strach w najgłębsze zakamarki mojego umysłu i prostuje się. Nie boję się. Już nie.
- Pominąłeś coś, Marcel. Mnie i moje zdanie. Jeżeli myślisz, że zostanę tutaj, bo mnie zastraszysz to grubo się mylisz. Nic nas nie łączy.
Patrzę chwilę w jego zaskoczone oczy, w rozszerzone źrenice, a później odwracam się na pięcie. Wychodzę, zatrzaskuję drzwi i zbiegam szybko po schodach. Jedna łza wypływa na mój policzek i nie wiem czy to z radości, a może to po prostu ulga, którą naprawdę poczułam. Oczami wyobraźni widzę jak odcięta zostaje lina z mojej lewej dłoni, łącząca mnie z przeszłością. Przedsmak wolności. Jakkolwiek dziwne jest to co odczuwam, ważne że jest prawdziwe. Ocieram policzek i z powrotem pokonuję całe miasto, by dostać się do hotelu.
Dopiero, gdy kładę się na łóżku i opuszcza mnie adrenalina, odczuwam głód i potrzebę ujrzenia Zayna. Potrzebuję go. Potrzebuję jego ramion i zapachu męskiego ciała. Zamykam oczy, a gdy je otwieram wybucham płaczem. Każdy płacze na początku, ale to etap przejściowy...
***
Trzymam w dłoni dwa końce okrywającego mnie ręcznika, a drugą ręką usiłuję wyciągnąć z torby coś do ubrania. Zdenerwowana przekręcam torbę i wysypuję z niej wszystko wybierając koszulkę, bieliznę i bluzę. Ubieram się, czeszę i lekko maluję, chcąc zakryć wczorajsze pozostałości po płaczu. Jeszcze przed godziną jedenastą opuszczam hotel wybierając się do jedynego miejsca, gdzie mogę zastać ojca, a gdzie ja nigdy nie chciałam wrócić. Korzystając z metra dostaję się na obrzeża Londynu, skąd i tak muszę pojechać autobusem dalej. Z żalem wydaję na to pieniądze, ale wiem, że muszę to zrobić, czuję do tego powinność. Z głośno bijącym sercem wysiadam na przed ostatnim przystanku z trasy autobusu i przechodząc przez skrzyżowanie, dostaję się na swoją ulicę. Domy z sąsiedztwa ani trochę nie uległy przebudowie, postarzały się. Zmieniły się kompozycje kwiatów na podwórkach, państwo Churnes przekonali się do pelargonii. Bywałam czasami u ich syna, nie do wiary, że to pamiętam. Ciężkim krokiem przechodzę obok tego wszystkiego. Mam cel. Bladożółty, mały, zaniedbany dom na końcu ulicy. Muszę przystanąć i odzyskać panowanie nad sobą, bo chodź jeszcze nie weszłam do środka budynku, wyraźniej niż za każdym razem wcześniej przypomniał mi się mój własny koszmar. Zamykam oczy, otwieram, zamykam, oddech, otwieram, idę. Trzęsącą się dłonią naciskam dzwonek przy drzwiach i stoję cierpliwie. Szum, szmer, odgłos przekręcanego zamka i mój ojciec w progu. Jego widok jest jak kolejny cios. Zachwiewam się do tyłu, ale nie potrzebuję jego brudnej ręki, chcącej dać mi oparcie.
- Mogę wejść ?
O ile je czuję się jak ogłuszona, on ma dobry refleks we wszystkim. Robi mi miejsce w przejściu i otwiera jeszcze szerzej drzwi, uśmiechając się.
- Cieszę się, że wróciłaś.
________________________________________________________________________________________________________________
Nie strzelać do mnie ! :D Notka i wszystko będzie jutro pod 70 rozdziałem (tak nowy rozdział). Trzymajcie się.
wtorek, 5 maja 2015
Rozdział 68
Wiercę się czując mocny uścisk w pasie, słabnie na chwilę, ale zaraz znowu coś mnie ściska i już nie odpuszcza. Poddenerwowana podnoszę powieki i szybkim gestem przecieram oczy, pozbywając się zamglonego obrazu. Przełykam ślinę przez suche gardło i poprawiam się na siedzeniu, uświadamiając sobie, że wciąż jestem w samolocie.
- Co się dzieje ?
Mój głos jest skrzeczący i krzywię się na naprawdę nieprzyjemny dźwięk.
- Zapaliła się kontrolka zapięcia pasów. Nie chciałem cię budzić, zapiąłem cię.
Spoglądam w dół, macając ściśnięty na moim podbrzuszu pas. Poluźniam go odrobinę.
- Samolot ma jakieś kłopoty ?
- Nie. Wydaje mi się, że piloci poszli napić się kawy i przeszli na automatycznego pilota.
Zayn puszcza mi oczko i uśmiecha się uwodzicielsko. Zaśmiewam się cicho i opierając głowę o zagłówek zamykam oczy.
- Dzięki, że mnie zapiąłeś.
- Przyjemność po mojej stronie.
Nie muszę na niego patrzeć, by wiedzieć, że uśmiecha się półgębkiem.
- Jesteś głodna ?
- Nie.
Zapada cisza, korci mnie by otworzyć oczy i sprawdzić co mężczyzna obok mnie porabia, ale podoba mi się pozycja w której się znajduję i ta błoga cisza. Żadnych krzyków, żadnych rozmów, jakby cały samolot spał.
- Dlaczego chcesz wrócić do Londynu ?
Zamieram na sekundy, otwieram oczy i opuszczam głową. Zagryzam wargę i bawię się palcami.
- Nie wracam do Londynu. Jadę tam tylko dokończyć sprawy z moim ojcem i Marcelem.
- Co tu jest do dokańczania ?
- Wiele rzeczy. Nie skończyłam z przeszłością tylko od niej uciekłam. Nie mogę uciekać. Przez to jestem niespokojna. Spójrz mój ojciec do ciebie wydzwania. Nie uwolniłam się od niego.
- Co zamierzasz ?
Spoglądam odważnie w oczy i twarz mojego kochanka otulonego przyciemnianym światłem.
- Sprawdzić czego chce, porozmawiać z nim. Rozmowa. Niektórzy dorośli ludzie tak robią, dzięki temu nie ma później nie potrzebnych problemów.
- Rozumiem aluzje.
Warczy i odwraca ode mnie wzrok. Brak oświetlenie nie przeszkadza mi w zauważeniu jak jego twarz tężeje, a szczęka się zaciska. Dopadają mnie wyrzuty sumienie, ostatnio stałam się naprawdę wredna, a nawet męcząca. Powinnam być bardziej wyrozumiała, on też mógłby rzucać mi w twarzy wszystkie błędy jakie popełniłam, a nie robi tego. Wypuszczam drżący od emocji oddech i łącze swoje dłonie razem, układając je na kolanach.
- Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć.
Ciągły ból w sercu stał się już na tyle naturalny, że potrafię go ignorować, ale w takich chwilach jak ta nasila się, przypominając mi, że jestem na końcu drogi prowadzącej do utraty mojego mężczyzny.
- W porządku, zasłużyłem. Żałuję tego co zrobiłem.
- Wciąż cię kocham, Zayn.
Wraca do mnie wzrokiem, z jego oczu bije miłość i czułość tak silna, że nie mogę przez chwilę oddychać, pływając w dumie. Bo ta miłość jest skierowana do mnie.
- Nic nie zmieni tego, że cię kocham.
Mruga powiekami, patrzy na mnie zagubiony i wbija wzrok w siedzenie przed sobą. Wydaje się być zaskoczony moim wyznaniem. Czy naprawdę nie dość okazywałam mu miłości ?
- Zrozumiałbym gdybyś mnie znienawidziła. I czuję się samolubnie próbując zatrzymać cię przy sobie, jestem samolubny próbując sprawić byś nadal mnie kochała.
- O czym mówisz ? Nie musisz nic sprawiać.
- Jestem bogaty, May. Cholera jestem milionerem. Łatwo jest kochać moje pieniądze, albo nienawidzić mnie za to, że je mam. Ludzie albo kochają je, albo nienawidzą mnie.
Ból maluje się na jego twarzy. Pan Malik nie ma wokół siebie wielu bliskich mu ludzi. Jeśli nie rozumiesz, to w biznesie zawsze jest masa przeciwników, którzy chcą cię zniszczyć.
- Nie zasługuję na ciebie. Ale jesteś jedyną osobą, której ufam równie mocno jak ufam sobie. Matko, May, myślę że twój brak wiedzy o moim stanie majątkowym, był pierwszym co w tobie pokochałem. Później pokochałem twoją tendencje do kłamstw, zawsze wiedziałem, gdy nie jesteś szczera. Widziałaś, że się poznam, a i tak kłamałaś. Strasznie irytowałaś mnie tymi kiwnięciami głowy, zamiast używać języka wolałaś wykonywać gesty, doprowadzało mnie to tak bardzo do szału, że to też w tobie pokochałem. Nie masz większego pojęcia o seksie, a przynajmniej się nim nie wykazujesz i to też pokochałem.
Rozszerzam oczy i natychmiast przytykam mu dłoń do buzi. Obracam się za siebie, by upewnić się czy oby pasażer za mną niczego nie usłyszał, ale ma słuchawki na uszach, a ten za Zaynem śpi. Albo udaje, że śpi. Starsza pani obok mojego mężczyzny, też wydaje się spać. Odsuwam ostrożnie dłoń od jego ust i próbuję spiorunować go wzrokiem.
- Nie mówi się o takich rzeczach na głos w miejscach publicznych.
Mrużę oczy, a on pochyla się do mnie nadzwyczaj rozbawiony.
- Kocham twoją nieśmiałość i w łóżku i na co dzień.
Szepcze, nie próbując powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko teraz ?
- Chcę, żebyś to wiedziała. Kiedyś i tak bym ci to wyznał, a skoro może nie być kiedyś. Nie tracę czasu, May.
- Co zrobicie z dzieckiem, gdy się urodzi ?
Widocznie się spina i wraca do poprzedniej pozycji, rozsiadając się w fotelu.
- Nie myślałem o tym. Nie jestem przygotowany do bycia ojcem. Nigdy nie chciałem, by moje dziecko było z przypadku, tym bardziej nie chciałem go z kimś kogo nie kocham. Nie rozmawiajmy o tym. Możesz się jeszcze przespać. Dopiero za godzinę będziemy we Frankfurcie.
- Przykro mi, że nie należę do tych osób co potrafią zaakceptować dziecko swojego kochanka.
Przytakuje mi tylko głową i odblokowuje tablet, zaczynając przeglądać pocztę.
***
Budzę się w południe w sypialni gościnnej. Gdy wróciliśmy nad ranem, po krótkiej sprzeczce gdzie będę spała, Zayn odpuścił i pozwolił mi samej wybrać sobie miejsce do snu. Wyciągam z torby swoje stare dżinsy, z wielkim trudem wciskając się w nie. Zakładam koszulkę, bluzę i zapinam prawie pusty bagaż. Cóż właśnie tyle rzeczy jest moich. Zabieram torbę ze sobą i idę do kuchni. Mężczyzna poinformował mnie, że zgodnie z moim życzeniem wykupił mi lot do Londynu na dzisiejszy podwieczorek. Przechodzę po zimnych kaflach do lodówki i wyjmuję z niej sałatkę, którą przygotowała mi dzień wcześniej Caty. Kroję sobie świeżą bagietkę i zasiadam przy wyspie. Zaczynam odczuwać zdenerwowanie tym całym wyjazdem. Nie jestem pewna jak zniosę ponowne spotkanie z ojcem. Ostatnim razem, gdyby nie Zayn... Przełykam ślinę. Starczy mi pieniędzy na dwie noce w tanim motelu, co dalej nie mam pojęcia.
***
Zamykam oczy, by nie patrzeć na smutną twarz Zayna, gdy parkuje pod lotniskiem. Siłą wymusił na mnie przyzwolenie na odwiezienie mnie.
- Pomogę ci z bagażem.
Zgadzam się, chodź nie potrzebuję jego pomocy. Torba jest praktycznie pusta. Chwytam klamkę i wychodzę na duszne nowojorskie powietrze. Mimo zachmurzenia i braku słońca, jest ciepło, wręcz upalnie. Krok w krok idziemy do wejścia i wchodzimy do środka, zatrzymując się dopiero przy mojej bramce.
- Poradzisz sobie ?
Kiwam głową, bo słowa więzną mi w gardle. Ostateczny koniec. Łzy zbierają mi się w oczach. Mogłabym zostać, wszystko zależy ode mnie, ale nie potrafię znieść myśli, że w przyszłości miałoby rozdzielić nas jego dziecko. Jestem pewna, że znienawidziłabym i je i jego. Wolę takie zakończenie. W prowizorycznej zgodzie. Miłość nie zawsze wystarcza, czasem trzeba przestać myśleć sercem, a uruchomić rozum i wybrać mniejsze zło.
- Wywołują twój lot.
Kiwam sztywno głową po raz kolejny i odbieram od niego swój bagaż. Odwracam się, by odejść, ale zatrzymuję się i spoglądam na niego.
- Chcę żebyś wiedział, że jestem z ciebie dumna. Też jestem przeciwna aborcji. Poradzisz sobie jako ojciec, właściwie to poradzisz sobie w każdej roli.
- Jako partner szło mi nie najlepiej.
- Szło ci lepiej, niż sądzisz.
Jednym krokiem zbliżam się do niego, wspinam na palce i lubieżnie całuję. Zaciskam dłonie na połach jego marynarki, a jego ramiona przygarniają mnie jeszcze bliżej, dociskając do siebie nasze ciała.
- Dziękuję, że mnie zmieniłeś.
Szepcze w jego usta, spoglądając ostatni raz w oczy, które pokochałam. Będzie mi brakować ich widoku na dobranoc i dzień dobry. Jeszcze raz zakrywam jego usta swoimi w czułym pocałunku pełnym niewypowiedzianej rozpaczy i odsuwam się, podnosząc z ziemi porzuconą torbę.
- Kocham cię, Zayn.
Odchodzę do bramek, obracając się kilka razy za siebie, by go zobaczyć. Z rękoma w kieszeni i kamienną twarzą odprowadzał mnie wzrokiem. Zdaję swój bagaż i przechodzę odprawę, zasiadając na jednym z plastikowych krzesełek, czekając na samolot. Teraz wiem, jedno. Zayn Malik zawsze dotrzymuje słowa. Nie zatrzymał mnie, pozwolił odejść, jak obiecał. I jeżeli kiedyś już czułam się zraniona, to na pewno nie mogło się to równać z bólem, który czuję teraz. Mam pęknięte serce i to nie tylko z winy Zayna. Gdy podstawiają samolot, jak robot przechodzę przez rękaw na pokład, posyłając wymuszony uśmiech stewardesie i zajmuję swoje miejsce. Gdy startujemy próbuję dojrzeć z okna samochód Zayna, ale nic nie widzę. Kilka łez ulatuje na moje policzki, nim zdążam powstrzymać je po przez zamknięcie powiek. Szybko ocieram oczy i nabieram powietrza. Poradzę sobie. Oboje sobie poradzimy. Tylko już osobno.
_________________________________________________________________________________________________
- Co się dzieje ?
Mój głos jest skrzeczący i krzywię się na naprawdę nieprzyjemny dźwięk.
- Zapaliła się kontrolka zapięcia pasów. Nie chciałem cię budzić, zapiąłem cię.
Spoglądam w dół, macając ściśnięty na moim podbrzuszu pas. Poluźniam go odrobinę.
- Samolot ma jakieś kłopoty ?
- Nie. Wydaje mi się, że piloci poszli napić się kawy i przeszli na automatycznego pilota.
Zayn puszcza mi oczko i uśmiecha się uwodzicielsko. Zaśmiewam się cicho i opierając głowę o zagłówek zamykam oczy.
- Dzięki, że mnie zapiąłeś.
- Przyjemność po mojej stronie.
Nie muszę na niego patrzeć, by wiedzieć, że uśmiecha się półgębkiem.
- Jesteś głodna ?
- Nie.
Zapada cisza, korci mnie by otworzyć oczy i sprawdzić co mężczyzna obok mnie porabia, ale podoba mi się pozycja w której się znajduję i ta błoga cisza. Żadnych krzyków, żadnych rozmów, jakby cały samolot spał.
- Dlaczego chcesz wrócić do Londynu ?
Zamieram na sekundy, otwieram oczy i opuszczam głową. Zagryzam wargę i bawię się palcami.
- Nie wracam do Londynu. Jadę tam tylko dokończyć sprawy z moim ojcem i Marcelem.
- Co tu jest do dokańczania ?
- Wiele rzeczy. Nie skończyłam z przeszłością tylko od niej uciekłam. Nie mogę uciekać. Przez to jestem niespokojna. Spójrz mój ojciec do ciebie wydzwania. Nie uwolniłam się od niego.
- Co zamierzasz ?
Spoglądam odważnie w oczy i twarz mojego kochanka otulonego przyciemnianym światłem.
- Sprawdzić czego chce, porozmawiać z nim. Rozmowa. Niektórzy dorośli ludzie tak robią, dzięki temu nie ma później nie potrzebnych problemów.
- Rozumiem aluzje.
Warczy i odwraca ode mnie wzrok. Brak oświetlenie nie przeszkadza mi w zauważeniu jak jego twarz tężeje, a szczęka się zaciska. Dopadają mnie wyrzuty sumienie, ostatnio stałam się naprawdę wredna, a nawet męcząca. Powinnam być bardziej wyrozumiała, on też mógłby rzucać mi w twarzy wszystkie błędy jakie popełniłam, a nie robi tego. Wypuszczam drżący od emocji oddech i łącze swoje dłonie razem, układając je na kolanach.
- Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć.
Ciągły ból w sercu stał się już na tyle naturalny, że potrafię go ignorować, ale w takich chwilach jak ta nasila się, przypominając mi, że jestem na końcu drogi prowadzącej do utraty mojego mężczyzny.
- W porządku, zasłużyłem. Żałuję tego co zrobiłem.
- Wciąż cię kocham, Zayn.
Wraca do mnie wzrokiem, z jego oczu bije miłość i czułość tak silna, że nie mogę przez chwilę oddychać, pływając w dumie. Bo ta miłość jest skierowana do mnie.
- Nic nie zmieni tego, że cię kocham.
Mruga powiekami, patrzy na mnie zagubiony i wbija wzrok w siedzenie przed sobą. Wydaje się być zaskoczony moim wyznaniem. Czy naprawdę nie dość okazywałam mu miłości ?
- Zrozumiałbym gdybyś mnie znienawidziła. I czuję się samolubnie próbując zatrzymać cię przy sobie, jestem samolubny próbując sprawić byś nadal mnie kochała.
- O czym mówisz ? Nie musisz nic sprawiać.
- Jestem bogaty, May. Cholera jestem milionerem. Łatwo jest kochać moje pieniądze, albo nienawidzić mnie za to, że je mam. Ludzie albo kochają je, albo nienawidzą mnie.
Ból maluje się na jego twarzy. Pan Malik nie ma wokół siebie wielu bliskich mu ludzi. Jeśli nie rozumiesz, to w biznesie zawsze jest masa przeciwników, którzy chcą cię zniszczyć.
- Nie zasługuję na ciebie. Ale jesteś jedyną osobą, której ufam równie mocno jak ufam sobie. Matko, May, myślę że twój brak wiedzy o moim stanie majątkowym, był pierwszym co w tobie pokochałem. Później pokochałem twoją tendencje do kłamstw, zawsze wiedziałem, gdy nie jesteś szczera. Widziałaś, że się poznam, a i tak kłamałaś. Strasznie irytowałaś mnie tymi kiwnięciami głowy, zamiast używać języka wolałaś wykonywać gesty, doprowadzało mnie to tak bardzo do szału, że to też w tobie pokochałem. Nie masz większego pojęcia o seksie, a przynajmniej się nim nie wykazujesz i to też pokochałem.
Rozszerzam oczy i natychmiast przytykam mu dłoń do buzi. Obracam się za siebie, by upewnić się czy oby pasażer za mną niczego nie usłyszał, ale ma słuchawki na uszach, a ten za Zaynem śpi. Albo udaje, że śpi. Starsza pani obok mojego mężczyzny, też wydaje się spać. Odsuwam ostrożnie dłoń od jego ust i próbuję spiorunować go wzrokiem.
- Nie mówi się o takich rzeczach na głos w miejscach publicznych.
Mrużę oczy, a on pochyla się do mnie nadzwyczaj rozbawiony.
- Kocham twoją nieśmiałość i w łóżku i na co dzień.
Szepcze, nie próbując powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko teraz ?
- Chcę, żebyś to wiedziała. Kiedyś i tak bym ci to wyznał, a skoro może nie być kiedyś. Nie tracę czasu, May.
- Co zrobicie z dzieckiem, gdy się urodzi ?
Widocznie się spina i wraca do poprzedniej pozycji, rozsiadając się w fotelu.
- Nie myślałem o tym. Nie jestem przygotowany do bycia ojcem. Nigdy nie chciałem, by moje dziecko było z przypadku, tym bardziej nie chciałem go z kimś kogo nie kocham. Nie rozmawiajmy o tym. Możesz się jeszcze przespać. Dopiero za godzinę będziemy we Frankfurcie.
- Przykro mi, że nie należę do tych osób co potrafią zaakceptować dziecko swojego kochanka.
Przytakuje mi tylko głową i odblokowuje tablet, zaczynając przeglądać pocztę.
***
Budzę się w południe w sypialni gościnnej. Gdy wróciliśmy nad ranem, po krótkiej sprzeczce gdzie będę spała, Zayn odpuścił i pozwolił mi samej wybrać sobie miejsce do snu. Wyciągam z torby swoje stare dżinsy, z wielkim trudem wciskając się w nie. Zakładam koszulkę, bluzę i zapinam prawie pusty bagaż. Cóż właśnie tyle rzeczy jest moich. Zabieram torbę ze sobą i idę do kuchni. Mężczyzna poinformował mnie, że zgodnie z moim życzeniem wykupił mi lot do Londynu na dzisiejszy podwieczorek. Przechodzę po zimnych kaflach do lodówki i wyjmuję z niej sałatkę, którą przygotowała mi dzień wcześniej Caty. Kroję sobie świeżą bagietkę i zasiadam przy wyspie. Zaczynam odczuwać zdenerwowanie tym całym wyjazdem. Nie jestem pewna jak zniosę ponowne spotkanie z ojcem. Ostatnim razem, gdyby nie Zayn... Przełykam ślinę. Starczy mi pieniędzy na dwie noce w tanim motelu, co dalej nie mam pojęcia.
***
Zamykam oczy, by nie patrzeć na smutną twarz Zayna, gdy parkuje pod lotniskiem. Siłą wymusił na mnie przyzwolenie na odwiezienie mnie.
- Pomogę ci z bagażem.
Zgadzam się, chodź nie potrzebuję jego pomocy. Torba jest praktycznie pusta. Chwytam klamkę i wychodzę na duszne nowojorskie powietrze. Mimo zachmurzenia i braku słońca, jest ciepło, wręcz upalnie. Krok w krok idziemy do wejścia i wchodzimy do środka, zatrzymując się dopiero przy mojej bramce.
- Poradzisz sobie ?
Kiwam głową, bo słowa więzną mi w gardle. Ostateczny koniec. Łzy zbierają mi się w oczach. Mogłabym zostać, wszystko zależy ode mnie, ale nie potrafię znieść myśli, że w przyszłości miałoby rozdzielić nas jego dziecko. Jestem pewna, że znienawidziłabym i je i jego. Wolę takie zakończenie. W prowizorycznej zgodzie. Miłość nie zawsze wystarcza, czasem trzeba przestać myśleć sercem, a uruchomić rozum i wybrać mniejsze zło.
- Wywołują twój lot.
Kiwam sztywno głową po raz kolejny i odbieram od niego swój bagaż. Odwracam się, by odejść, ale zatrzymuję się i spoglądam na niego.
- Chcę żebyś wiedział, że jestem z ciebie dumna. Też jestem przeciwna aborcji. Poradzisz sobie jako ojciec, właściwie to poradzisz sobie w każdej roli.
- Jako partner szło mi nie najlepiej.
- Szło ci lepiej, niż sądzisz.
Jednym krokiem zbliżam się do niego, wspinam na palce i lubieżnie całuję. Zaciskam dłonie na połach jego marynarki, a jego ramiona przygarniają mnie jeszcze bliżej, dociskając do siebie nasze ciała.
- Dziękuję, że mnie zmieniłeś.
Szepcze w jego usta, spoglądając ostatni raz w oczy, które pokochałam. Będzie mi brakować ich widoku na dobranoc i dzień dobry. Jeszcze raz zakrywam jego usta swoimi w czułym pocałunku pełnym niewypowiedzianej rozpaczy i odsuwam się, podnosząc z ziemi porzuconą torbę.
- Kocham cię, Zayn.
Odchodzę do bramek, obracając się kilka razy za siebie, by go zobaczyć. Z rękoma w kieszeni i kamienną twarzą odprowadzał mnie wzrokiem. Zdaję swój bagaż i przechodzę odprawę, zasiadając na jednym z plastikowych krzesełek, czekając na samolot. Teraz wiem, jedno. Zayn Malik zawsze dotrzymuje słowa. Nie zatrzymał mnie, pozwolił odejść, jak obiecał. I jeżeli kiedyś już czułam się zraniona, to na pewno nie mogło się to równać z bólem, który czuję teraz. Mam pęknięte serce i to nie tylko z winy Zayna. Gdy podstawiają samolot, jak robot przechodzę przez rękaw na pokład, posyłając wymuszony uśmiech stewardesie i zajmuję swoje miejsce. Gdy startujemy próbuję dojrzeć z okna samochód Zayna, ale nic nie widzę. Kilka łez ulatuje na moje policzki, nim zdążam powstrzymać je po przez zamknięcie powiek. Szybko ocieram oczy i nabieram powietrza. Poradzę sobie. Oboje sobie poradzimy. Tylko już osobno.
_________________________________________________________________________________________________
piątek, 1 maja 2015
Rozdział 67
Przełykam zalegającą ślinę i uciekam wzrokiem przed Zaynem. Czuję się zmieszana, wzburzona, rozgoryczona i muszę się pozbierać nim spojrzę w jego oczy. Pocieram skroń jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
- Powiedz coś.
Odchrząkuję i łącze dłonie razem.
- Co chcesz, bym powiedziała ?
- Cokolwiek, potrzebuję cię.
Zamykam oczy i wyrywa mi się z ust cichy szloch. Potrzebuję cię. Zayn Malik, jest potężnym facetem, który nie potrzebuje nikogo i zranionym mężczyzną, który pragnie miłości.
- Zataiłeś przede mną coś jeszcze ?
- Powiedziałem już wszystko.
Widzę tęsknotę w jego oczach, gdy w końcu w nie spoglądam, smutek i głęboką potrzebę.
- Możemy już wracać ?
- Tak.
Woła o wsparcie zaszklonym spojrzeniem, ale nie mogę mu go dać. I przysięgam, że jest to pierwszy raz gdy widzę mężczyznę, który jest kimś zupełnie innym, niż tym jakim go znałam. Ten jest rozbity i dzieli go mila od płaczu. Odwracam się na pięcie i bez jego wskazówek kieruję się do samochodu. Przy samym końcu wzgórza moje nogi wykonują na tyle szybkie ruchy, że można by było uznać to za bieg. Wsiadam do pojazdu, zapinam pasy i czekam aż Zayn przyjdzie. Po ciuchu zajmuje swoje miejsce, odpala silnik, zwalnia ręczny, ale nie rusza. W zamyśleniu kurczowo trzyma kierownicę, patrząc przez przednią szybę.
- Chcę coś jeszcze powiedzieć.
Kiwam głową bez patrzenia na niego. Potrzebuję wszystko sobie poukładać, już za dużo mi tych informacji.
- Zwróciłem Carmen prezent urodzinowy. To był zbyt znaczący podarunek. Jesteś jedyną kobietą, od której chcę przyjmować prezenty.
Zamykam oczy i przecieram powiekę.
- Zawieź mnie do hotelu.
Głos znowu mi drży i nie wiem czy zaraz znowu się nie rozpłaczę, dlatego spoglądam za okno i skupiam się na wszystkim co jest dookoła. Nie mogę płakać.
***
Mimo godziny dwudziestej zarówno za oknem, jak i w hotelowym pokoju jest jasno, na domiar złego ochłodziło się. Zwlekam się z łóżka, zamykam wielkie balkonowe okno i przymykam jedną z zielonych okiennic, dającą cień na moje łóżko. Wchodzę z powrotem pod kołdrę, obracam się tyłem do Zayna, naciągam pościel pod samą brodę i wpatruję się w przestrzeń pokoju, którą spowiło pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Wydarzenia i informacje z dnia dzisiejszego sprawiają, że czuję się niespokojnie. Nie wiem co robić, co myśleć. Potrzebuję kogoś kto spojrzałby na to z innej strony i powiedział co robić. Żałuję, że nie mam matki, która zawsze zachowywałaby trzeźwy umysł i podarowywała jedną z tysiąca cennych rad. Żałuję, że muszę być sam. Wsuwam dłoń pod białą puchową poduchę i przewracam się na brzuch, przyciskając policzek do miękkiego jedwabnego materiału. Materac pode mną ugina się i rozumiem co się dzieje, dopiero gdy ciało Zayna leży obok, za mną, a jego ramię obejmuje mnie. Próbuję się podnieść, ale jestem przyszpilona przez wzmacniający się nacisk jego ramienia.
- Zostaw mnie.
- Rozumiem, że odejdziesz.
- Zayn, proszę.
Ledwo mogę ignorować ten przypływ bezpieczeństwa i ciepła, które bije od niego całego. Nawet jeżeli uczucia trzymam na smyczy, potrafię się przyznać do tego, że ramiona Zayna i jego obecność zawsze będą dawały mi bezpieczeństwo jakiego nigdy nie zaznałam.
- Pozwól mi spać przy tobie. Ostatni raz.
Wzmacnia uścisk, przygarniając mnie bliżej siebie. Zaciskam zęby i powieki, odczuwając przez swoją gwałtowność lekki ból. Wstrzymuję powietrze intensywnie myśląc.
- Proszę, May.
Składa pocałunek na moich włosach, a później na nie zakrytym przez kołdrę ramieniu. Nawet moje spięte mięśnie ulegają jego dotykowi rozluźniając się. Zdradzieckie ciało. Serce bije odrobinę szybciej. Kocha go. Ten ostatni raz. Łamię się. Być może zbyt łatwo, być może zbyt szybko. Wyciągam dłoń z pod poduszki i odnajduję jego obejmującą mnie w pasie. Zaciskam swoje palce na jego, wyrażając cichą zgodę.
- Dziękuję, że powiedziałeś mi o sobie.
- Ma...
- Zasłużyłam na to, by usłyszeć to wcześniej.
- Przepraszam.
- Dobranoc, Zayn.
Po raz pierwszy czuję, że to ja rozkładam faceta na łopatki.. nie inaczej, nawet jeżeli on nie zdaje sobie sprawy jak wielką kontrolę ma nad moim sercem.
- Bardzo cię kocham, May.
Od snu dzielą mnie trzy kroki. Ja też cię kocham Zayn i zawsze będę.
- Kupisz mi bilet do Londynu po powrocie do Nowego Jorku.
Nie reaguje na jego protesty i wyrzucane gorzkie słowa, po prostu zasypiam, nie zwracając na nic większej uwagi. To moja decyzja.
***
Budzi mnie lekki pocałunek w usta, czuję intensywny zapach Zayna i jego wiecznie bijące ciepło ciała. Wciągam gwałtownie powietrze i siadam, gniewnie spoglądając w oczy mężczyzny pełne nagłej rozpaczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz ?
Uspokajam swój ton głosu, ponieważ okazał się zbyt gwałtowny i wzdycham, gdy patrzy na mnie twardym, pewnym wzrokiem. Matko. A gdzie ta rozpacz ?
- Nie możesz mnie całować, Zayn. To, że pozwoliłam ci spać przy mnie, nie zmienia tego, że jestem na ciebie wściekła.
- Jesteś w ogóle wstanie mi wybaczyć ?
Łapie się za włosy i przeczesuję je powoli. Zagryzam wargę i ssę ją w zamyśleniu. Czy jestem wstanie mu wybaczyć ?
- Odpowiesz mi na kilka pytań ?
- Na wszystkie, May.
- Jesteś już ubrany.
Zauważam i wysuwam się z pod kołdry. Zagryzam policzki, by się nie uśmiechnąć, bo oprócz białej koszulki, ma jeszcze moje dżins.
- Jest już po dziesiątej.
- Wezmę prysznic.
Wstaję z łóżka i wydobywam z torby sukienkę z białej koronki i czystą bieliznę.
- May, pytania.
- Wcale nie mówiłam, że zadam je teraz.
Odpowiadam ponuru i trochę żałuję swoich słów, widząc udrękę przejawiającą się na jego twarzy. Nie jestem oziębła.
- Zaraz wrócę.
- Nigdzie się bez ciebie nie wybieram, kochanie.
Serce wykonuje nie przyjemny skurcz, gdy docierają do mnie jego słowa. Zamykam drzwi, odcinając się od niebezpiecznego dla moich uczuć faceta.
***
Mnę w ręce skrawek materiału. Otwieram usta, ale nim ujdą ze mnie słowa, zastanawiam się czy chcę poznać odpowiedź na dręczące pytanie.
- Sypiałeś z Nessie, kiedy byliśmy razem ?
- Nie. Nie spałem z nikim, May. Jestem ci wierny.
- Ale zdradzałeś z nią Carmen ?
- Tak.
- Wie o tym ?
- Carmen ?
Kiwam głową.
- Od nie dawna. Powiedziałem jej, gdy oddawałem prezent.
- Jak zareagowała ?
- Spoliczkowała mnie.
- Dziwisz się ? Dwie zdrady to niebyle co.
- Każda jedna zdrada to błąd. Poważnie żałuję, że spałem z Nessie, ale ani przez chwilę, nie żałuję żadnej rzeczy związanej z tobą. Może jestem podły May, byłem podły robiąc to wszystko Carmen, ale jesteś najlepszym co mnie spotkało. Byłem podły ukrywając przed tobą fakt, że zostanę ojcem, ale bardziej od tego, że ode mnie odejdziesz, bałem się, że w ogóle nie zechcesz mnie poznać. I mówiąc prawdę, zrobiłbym to jeszcze raz. Zataiłbym przed tobą to dziecko, po to byś była szczęśliwa. Byłaś szczęśliwa, wydobrzałaś, chciałem tego dla ciebie. Chcę dla ciebie wszystkiego co dobre.
Widzę łzę majaczącą przy jego dolnej powiece, ale nie wydostaje się na policzek.
- Wiedziałem, że cię stracę, May, mimo nadziei. Ale prawdą jest, że gdybym powiedział ci o tym jeszcze w Londynie, zostałabyś tam i nie potrafiłabyś się nikomu przeciwstawić tak jak robisz to teraz. Nie zamierzałem narażać cię na niebezpieczeństwo ze strony Marcela, czy twojego ojca. Przepraszam, że musisz dźwigać ten ciężar.
- Ty dźwigasz mój ciężar. Nie mam czystej karty.
- Masz więcej pytań ?
- Na razie nie.
Zapada między nami cisza, w której trwamy do momentu, aż Zayn się nie odzywa.
- Mamy lot wieczorem, pomyślałem, że do tego czasu pokażę ci kawałek Hiszpanii. Zgadzasz się ? Zachowam dystans i nie dotknę cię.
Co mi szkodzi ?
- Niech będzie.
Uśmiecha się blado i wstaje.
- Zayn ?
Odwraca się z pytającym wzrokiem i wysuwa lekko podbródek.
- Mogę ci to wybaczyć. Ty wybaczyłeś mi moją przeszłość. Ale nie potrafię pogodzić się z tym, że będziesz miał dziecko. Tego nie zaakceptuję i nie możesz wpłynąć na to czy odejdę. Odejdę.
- Więc to ostatni dzień, kiedy cię mam ?
- Ostatni.
- Powiedziałem, że pozwolę ci odejść. Dotrzymam słowa, kupię ci bilet powrotny do Londynu.
***
Zayn zachowywał dystans zgodnie z zapowiedzią. Gdy jakiś mężczyzna przechodził obok, czułam jego obecność tuż za sobą, ale nigdy mnie nie dotknął, nawet przypadkiem. Spacerowaliśmy bocznymi, wąskimi uliczkami miasta i naprawdę żałowałam, że nie mam aparatu. Duma nie pozwalała mi poprosić go o telefon. Tak bardzo chciałam uchwycić kilka miejsc. W południe zatrzymaliśmy się w uroczym barze z widokiem na najpiękniejsze morze świata. Ledwo byłam wstanie oderwać wzrok od kamienistej plaży i cholernego, prawdziwego lazuru morza śródziemnego. Fale rozbijające się o brzeg wystającego głazu, aż prosiły się o zanurzenie palców w spienionej wodzie. Nie mogłam zignorować zapachu morskiej bryzy, ale i dźwięków miasta, które rozpierało życie. Kakofonia rozmów i dźwięki chodzących motorów. O tak, zdecydowanie nie można pominąć tego szczegółu, Hiszpanie chyba kochają motorki. Nie umknęło też moim oczom kilka cytryn i klementynek rosnących na drzewach za ogrodzeniem prywatnych posesji. Kusiły i prosiły o zerwanie.
- ¡Buenas tardes!
Wyrwana z zamysłu, spoglądam przestraszona na kelnera, uśmiechającego się pogodnie.
- ¡Hola! La carta, por favor.
- Espere un momento, por favor.
Marszczę brwi i przyglądam się płynnej wymianie zdań między mężczyznami. Zostaje mi wręczona, karta, a my zostawieni sami sobie. Otwieram na pierwszej stronie, a potem na drugiej i jeszcze na trzeciej. Zamykam kartę i odkładam na stół, bębniąc palcami w okładkę. Podnoszę wzrok na Zayna i jak się okazuje jest niemożliwie rozbawiony.
- Przetłumaczysz mi co tam piszą ?
Dumnie się prostuje i oferuje, że samo coś dla nas wybierze, jakoż, że zna hiszpański. Składa zamówienie, podczas gdy ja podziwiam widoki, sącząc Sangrie. Wino jest wyśmienite, a pływające w nim owoce jeszcze bardziej. Chcę tu zostać. A jesze bardziej tego chcę, gdy na stole pojawiają się pierwsze tapas, kusząc zapachem i wyglądem. Próbuję chorizo, pitufo z pastą z pomidorów i oliwą oraz hiszpańskiego omleta, składającego się z jajek i ziemniaków. Przynajmniej Zayn tak mówi.
***
Zasypiam od razu po wystartowaniu samolotu, przytulona do siedzenia. Żałuję, że nie mogłam zwiedzić Hiszpaniu z Zaynem w innych okolicznościach, jako para, a nie dwie pokłócone osoby. Byłoby inaczej. Pocałunki, trzymanie się za ręcę, serce boli.
________________________________________________________________________________________________
¡Buenos días!
Przepraszam, za tak długą nie obecność, mój wyjazd odrobinę się przeciągnął. I jak na zrządzenie losu wracam do was prosto z Hiszpanii. Pisząc opowiadanie naprawdę nie sądziłam, że będę kiedyś na ziemiach hiszpańskich, raczej zamierzałam przeczytać przewodnik i opisać coś z perspektywy May.
Wracając jeszcze 3 rozdziały ? Chyba na to wygląda. Chociaż znając mnie nie wykluczone, że ciutkę więcej :)
No to miłego wypoczynku w ten weekend majowy i wszystkiego dobrego.
Och jeszcze podziękowania, tak zdecydowanie wam dziękuję. Wykazaliście się naprawdę niesamowitą cierpliwością, przyznaję byłam zaskoczona i dziękuję za to z całego serca, ale nie tylko za to, też za wasze komentarze :)
Pozdrawiam xx
Subskrybuj:
Posty (Atom)