niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 43

Gaszę za sobą światło w łazience i idę ciemnym korytarzem z powrotem do pokoju dla gości. Drogę oświetla mi padające światło z pokoju na samym końcu- sypialni mężczyzny. Drzwi są otwarte na oścież i widać połowę idealnie zaścielonego łóżka. Słychać cichą jednostronną rozmowę, Zayn mówi trochę poddenerwowanym głosem. Dochodzę pod drzwi mojego tymczasowego pokoju i po cichu wchodzę do pomieszczenia, zapalając sobie światło. Korzystam z okazji, że jestem sama i zmieniam szybko bieliznę, po czym ubieram czarną koszulkę. Powinnam się umyć, ale nie chcę za bardzo wykorzystywać gościnności Zayna, będąc przed chwilą w łazience umyłam się w miarę możliwości w zlewie. Malik, i tak zaoferował mi dużo, a przecież nie jesteśmy dla siebie kimś bliskim. Nie jesteśmy parą, nie jesteśmy przyjaciółmi.. chyba nawet nie jesteśmy znajomymi. Więc kim ? Ja ofiarą, on bohaterem ? Gaszę światło i wsuwam się pod chłodną, miękką pościel, przytulając się do poduszki. Wszędzie panuje ciemność i błogi spokój. Naprawdę spokój, słychać tylko ciche kroki gdzieś w mieszkaniu, ale mimo wszystko jest to spokój. Tak przyjemny, uspakajający. Zamykam oczy i wsłuchuję się w to wszystko. Usypiam, kiedy drzwi się otwierają. Nie mam siły patrzeć, więc nawet nie otwieram oczu, nie chcąc odchodzić od tej błogości.
- Ma...
Zayn zacina się i słyszę jak wzdycha.
- Dobranoc, May.
Nie zamyka drzwi, ale odchodzi. Nie odzywam się za nim, po prostu zasypiam.

***
- Więc wiesz gdzie znajdziemy twojego ojca ?
Kręcę głową, przełykając ślinę. Przenoszę wzrok na boczną szybę samochodu i obserwuję mijane budynki.
- Bar jakiś ?
- Nie wiem.
Mówię mu słabo, łamana przez strach. Nie chcę się z tym mierzyć, z niczym.
- Przedwczoraj, kiedy cię spotkał, czuć było od niego alkohol...
- Gdzieby pan szukał pijanych łajdaków ? Tam jest.
Wypowiadam gniewnie słowa, za późno powstrzymując swoje zdenerwowanie. Mężczyzna patrzy na mnie uważnie kilka chwil i z powrotem wraca wzrokiem na drogę.
- Przepraszam.
Tym razem szepcze. Nabieram głęboki oddech i bawię się palcami.
- Dlaczego zwracasz się do mnie pan ? Mam na imię Zayn.
- Wiem..
Doskonale wiem, Zayn.
- Będę przy tobie, nikt nie zrobi ci krzywdy.
Powiedz to mojej psychice, to ona nie daje mi spokoju.
- Problem się rozwiązał. To on ?
Wskazuje palcem na pobocze, podążam wzrokiem w tamtym kierunku.
- Nie.
- May.
- Tak.
Włącza kierunek i wjeżdża na chodnik, parkując podobnie jak reszta samochodów. Nie mogę oderwać wzroku od Albertha i faceta, z którym się kłóci. Nie chcę na niego patrzeć, ale nie mogę odwrócić głowy. Czuję, że drży mi dolna warga i gardło mam boleśni ściśnięte.
- May, będę cały czas obok. Nikt cię nie skrzywdzi. Pokonaj strach.
Ręce mi się trzęsą, kiedy dobrowolnie wysiadam z samochodu. Nawet jeżeli wiem, że nic mi nie grozi, nie mogę odejść od stanu w jakim jestem. Po prostu nie mogę. Mam świadomość wszystkiego. Czas upłynął, wszystko się zmieniło, nie jestem już bezbronnym dzieckiem. Jestem dorosła, jestem tu z mężczyzną, który mnie obroni. Mój ojciec nie podniesie na mnie ręki i nigdzie nie zabierze mnie. Mam tego świadomość. Mój gwałciciel jest w więzieniu i ma dożywotni zakaz zbliżania się do mnie. Jestem tego świadoma, ale mimo to strach nadal trzyma mnie w stalowym uścisku i nawet ja tego nie rozumiem. Nie rozumiem swojego stanu, w którym znajduję się, kiedy tylko o tym wszystkim pomyślę. Idę drżącym krokiem przed siebie, czując jak kolana z każdą chwilą uginają się mi co raz bardziej. Moje serce kołacze i oblewają mnie zimne poty.
- Alberth.
Wypowiadam głośno, drżącym głosem. Nie nazwę go wprost ojcem, wolę myśleć, że nigdy go nie miałam albo nazywać go tak tylko w myślach. Nie zasługuje na to, bym mówiła do niego tato. Nienawidzę tego słowa. Mężczyźni zaprzestają wymiany ostrych słów i spoglądają na mnie. Mogę wyobrażać sobie, jak źle wyglądam. Szeroko otwarte oczy, blada twarz, zaszklono oczy, drżąca warga, łamiący się głos, zgarbiona postawa, trzęsące się dłonie, pot spływający po karku. Strasznie. Alberth odchodzi od mężczyzny, kompletnie tracąc nim za interesowanie i zmierza w moim kierunku. Staje tuż przede mną i wyciąga przed siebie rękę.
- Nie..
Cofam się szybko, jakbym uciekała przed językami ognia. Wpadam na pewnie stojącą osobę za sobą. Oplata mnie ramieniem, pomagając odzyskać równowagę. Wzdrygam się na dotyk, ale nie uciekam, wiem, że on mnie nie skrzywdzi.
- Cieszę się, że do mnie wróciłaś, dziecko.
- Nie wróciłam.
Zayn puszcza mnie, nadal stojąc za mną.
- Więc czemu tu jesteś ?
Unosi brew do góry, uśmiechając się obleśnie. Liczne bruzdy i zmarszczki szpecą jego twarz.
- Chciałam ci powiedzieć, że nienawidzę cię za wszystko co mi zrobiłeś.
- Co takiego ci zrobiłem ? Nauczyłem cię żyć i być twardą. Zginęłabyś beze mnie. Powinnaś być mi wdzięczna.
Łapczywie nabieram kolejne oddechy, czując bark powietrza w moich płucach. Nie mogę oddychać.
- Jesteś niewdzięczna, May.
- Przez ciebie moje życie było i nadal jest koszmarem.
Zaczesuje swoje przetłuszczone, do ramion włosy za ucho i wykrzywia twarz w uśmiechu.
- Bo ? Bo cię biłem ? Mój ojciec robił ze mną to samo, zobacz nie jestem teraz żałosnym pijakiem, jak ci wszyscy, umiem postawić na swoim i umiem nie pokazywać słabości.
- Jak widać zbyt ulgowo traktowałem ciebie, zobacz jak słabo wyglądasz. Uliczna pokraka.
Po moich policzkach spływają łzy, a ja pękam.
- To wszystko prze ciebie! To ty mnie do tego doprowadziłeś! Biłeś mnie każdego wieczoru, poniżałeś! Gdybyś dał mi odrobinę miłości.. Pozwalałeś, by twoi koledzy mnie dotykali za twoimi plecami i nie wierzyłeś, kiedy ci o tym mówiłam. To twój pieprzony przyjaciel mnie zgwałcił na tamtej ulicy. Mówiłam ci o tym, błagałam cię byś coś zrobił, a ty śmiałeś się mi w twarz! Ukarałeś mnie za kłamstwo, kiedy to była najczystsza prawda! Wiesz gdzie go znajdziesz? Jest w więzieniu, możesz go odwiedzić! Zniszczyłeś mnie i Clare! Oboje mnie zniszczyliście, ale ona przynajmniej miała odwagę mnie bronić, przed tobą!
Trzęsę się cała i ledwo widzę to co jest przede mną. Wyrzucam z siebie wszystko, wcale nie czując się lepiej. Widzę jak złość przecina jego twarz i unosi rękę, zamachując się na mnie. Zamykam oczy, na mając szans na zasłonienie się. Czekam na zadany przez niego ból, ale nie przychodzi. Szlocham cicho i podnoszę powieki. Zayn gniewnie trzyma dłoń mężczyzny w powietrzu, a ten krzywi się w bólu. Oddycham ciężko, czując zawroty głowy. Mięśnie mi tężeją i zalewa mnie ból, kiedy próbuję wykonać jakiś ruch. Nie mogę się ruszać.
- Nigdy więcej nie podniesiesz ręki na własne dziecko, zapamiętaj. To ostatni raz, kiedy je widzisz. Obiecuję.
Zayn syczy jadowicie do Albertha i odrzuca jego dłoń. Brązowe tęczówki przeszywają mnie, a moje serce nie bije już szybko. Teraz wykonuje wolne uderzenia, jakby miało się za trzymać, kłując przy każdym jednym.
- W porządku, May ?
Kręcę powoli głową i obraz zaczyna się zaciemniać.
- Upadnę.
Szlocham i moje nogi przestają mnie utrzymywać, uginają się, a ja lecę za nimi. Nie widzę nic, ale czuję unoszące mnie ramiona, wiem, że to Zayn.
- Oddychaj.
Już po chwili siedzę na fotelu samochodu, a drzwi od mojej strony zamykają się. Czarna plama znika z przed moich oczu, ale moje mięśnie wciąż są jak sparaliżowane. Zayn wsiada za kierownicę i dotyka dłonią moje twarzy. Przesuwa palcami po policzku, bacznie się mi przypatrując.
- Głębokie wdechy.
Nakazuje i naprawdę staram się to robić, ale nie jestem w pełni sprawna. Raczej są to postrzępione oddechy i nawet nie mogę utrzymać tego powietrza w płucach.
- Nie pomogę ci już, May. Zabiorę cię do lekarza, musisz dostać jakieś leki.
- Nie..
Zaprzeczam, zaczynając znowu płakać. Ociera moje, łzy.
- Musisz. Uciekniesz stąd, ale nie uciekniesz od strachu. Zrozum May, dasz radę żyć z tym teraz, ale jeżeli nikt ci nie pomoże, będziesz miała lęki cały czas. Nie zapomnisz. Bo właśnie na to liczysz, prawda? Że zapomnisz i zaczniesz od nowa. Że ten koszmar pewnego dnia się skończy i znajdziesz szczęście u boku jakiejś osoby. Nie będzie tak, May. Będziesz cały czas żyć w strachu. Że powróci. Może ze szczęściem stworzysz, jakąś rodzinę. Ale jaka to będzie rodzina zbudowana na strachu i smutku? Problem tkwi w tym co zagnieździło się w twojej psychice. Zapiszę cię do lekarza w Nowym Jorku, pomogę ci przez to przejść, ale ty też musisz tego chcieć. Pomoże ci, zobaczysz to zniknie. Daję słowo.
Ociera kolejne łzy z moich policzków i przesuwa palcami po moich włosach.
- Ufasz mi i wiesz, że nie zrobię niczego co złe dla ciebie.
Całuje delikatnie moje usta, a ja przybliżam się do niego bardziej. Właśnie to niesie zapomnienie. On mi je niesie. I mogę zapomnieć. Wiem, że mogę. Ale pójdę do lekarze, bo Zayn chce dla mnie dobrze. A ja ufam mu i wiem, że nie skarze mnie na powtórny koszmar. Pomoże mi. I to wszystko sprawi, że będę szczęśliwa. To będzie klucz do mojego małego szczęścia.

***
- May, mogę na chwilę ?
Kiwam głową i chowam nagie nogi pod kołdrę, podobnie jak pupę zakrytą jedynie majtkami. Odgarniam mokre włosy z twarzy i obserwuję jak powoli przysiada na łóżku. Od przyjazdu z powrotem do jego mieszkania nie rozmawialiśmy w ogóle. Ja zamknęłam się tutaj i po prostu siedziałam, a on pracowała. Jedyne gdzie wyszłam to do łazienki, umyłam się szybko i włosy, a później znowu tu wróciłam.
 - Mogę twój paszport ?
Marszczę czoło, ale wstaję i wyjmuję z torby dokument. Oblewam się rumieńcem, kiedy przypominam sobie, że paraduję w samych majtkach i podkoszulce, a on bez skrupułów ma mnie patrzy. Podaję mu małą książeczkę i siadam skrępowana obok. Ogląda dokładnie jedną ze stron z moimi danymi i oddaje mi dokument.
- Upewniałem się, że jest ważny.
Uśmiecha się do mnie i wyciąga z kieszeni złożoną kartkę.
- Twój bilet. Zabukowałem nam wczoraj dwa. Wylatujemy o 20:00, jutro.
- Dobrze.
Szepcze i wyciągam z jego dłonie papier, wkładając go do paszportu. Odnoszę dokument z powrotem do torby, kucając przy niej. Zapinam dokładnie suwak małej kieszonki i wstaję na równe nogi, obracając się do Zayna. Stoi tuż przede mną, a nasze klatki stykają się.
- Dobrze się czujesz ?
Kiwam głową, a jego twarz rozświetla szeroki uśmiech. W kącikach oczu pojawiają się delikatne zmarszczki, które wyglądają u niego pięknie.
- Wiedziałem, że tak odpowiesz. Miałaś mówić. Teraz musimy jeszcze raz poszukać twojego języka.
Zbliża się blisko i mnie całuje. Leniwie i namiętnie. Jedna z jego dłoni opada nisko na moje plecy, tuż nad pupą i przyciska mnie do siebie, podciągając lekko koszulkę. Poddaję się temu, poddaję się jemu. Jego język powoli odnajduje mój i porusza się wolno. Przesuwa dłoń wyżej, podnoszą też moją koszulkę. Opieram dłonie płasko na jego klatce, wzdychając cicho, gdy przenosi swoje pocałunki na krótką chwilę, na szyję. Jego zarost kłuje, ale jest to przyjemne kłucie, takie które dostarcza falę przyjemności. Ponownie wraca do ust, zasysając moją wargę.
- Pozwolisz mi mieć cię jeszcze raz ?
- J-ja..ja.
- Po prostu spróbuj. Wystarczy, że powiesz, przestanę.
Kiwam głową na zgodę. To są moje kroki do normalności. Chcę pragnąć, pożądać, czuć przyjemność jak inni. Zimną dłoni układa na moim pośladku i zaciska ją mocno, ale nie boleśnie, przyjemnie. Wolno prowadzi nas do łóżka i po prostu kładzie. Nie mówi żadnych zbereźnych rzeczy, po prostu wydaje się być sobą, przepełniony pożądaniem. Mogę źle to odczuwać, ale tak właśnie myślę. Usuwa moją podkoszulkę i bieliznę, nie przestając mnie całować. Jakby cały czas chciał odwrócić moją uwagę od wszystkiego co robi. Rozpina swoje spodnie od garnituru, a te powoli usuwają się do kolan, dołącza do nich czarne bokserki. Pomagam mu to skopać i odpinam guziki jego koszuli. Odsuwa się lekko i ze zdumieniem patrzy na mnie. Nie przestaję walczyć z jego koszulą, puki nie odpinam ostatniego guzika.
- Robisz postępy moja droga.
Uśmiecha się, a ja za nim. Czuję niepokój. Jasne, że czuję, ale jest on wystraczająco słaby, bym mogła go zignorować. Drobny pocałunek składa tuż nad moimi piersiami i uśmiecha się chłopięco.
- Mam sprawdzić czy jesteś gotowa ?
Patrzy na mnie z pod długich rzęs, a ja czuję jak czerwień zalewa moje policzki. Dlaczego mnie o to pyta ? Celowo chciał mnie zawstydzić ?
- Nie wstydź się.
Mruczy, a jego dłoń zbliża się do moich miejsc intymnych. Niepokój nasila się, ale hamuję się, nie dopuszczając do siebie strachu. Powoli przesuwa jednym palcem po całej intymności, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przymykam oczy na chwilę, a kiedy je otwieram, jego świecą pięknie.
- Przekonamy się, czy dobrze smakujesz.
Mruga do mnie i wkłada swój palec do buzi. Jezu. Nie mogę być już bardziej czerwona.
- Smaczna.
Ponownie się uśmiecha, całując moje czoło.
- Nie ma się czego wstydzić, większość facetów chciałaby cię spróbować.
Opiera się na łokciach i czuję jego męskość napierającą na mnie.
- Powoli.
Szepcze do mojego ucha, opierając się szorstkim od zarostu policzkiem o mój. Wypełnia mnie powoli, nie przyprawiając o tak wielki ból jak po przednio, ale wciąż nie jest przyjemnie.
- Oddychaj.
Szepcze i opada całym swoim ciężarem na mnie. Jest ciężki, ale nie przeszkadza mi to. Porusza się leniwie, obdarzając moje usta tak samo leniwymi i mokrymi pocałunkami. Nasze ciała wydają się współgrać, poruszają się tak samo. Jest intymnie i słychać ciężkie oddechy, między kolejnymi pocałunkami. Moje ciało to wszystko przyjmuje, ja to wszystko przyjmuję. Nie mogę poczuć przyjemności, ale nie bronię się przed tym, to jakiś krok...

***
- Śpij, wszystko jest w porządku.
Zayn przejeżdża palcami po moich włosach, przykrywając moje ciało, okryte jedynie moją białą koszulką.
- Dobranoc.
Zamykam oczy, a on cały czas jest obok i wiem, że w nocy też będzie.
- May ?
Szepcze cicho, nim zasypiam. Otwieram oczy i spoglądam w ciemność, widzące delikatne zarysy jego twarzy.
- Carmen będzie w Nowym Jorku pojutrze. Nie przestawaj mi ufać.

_________________________________________________________________________________________________

 
Napad weny miałam :D
Jezu tak dawno nie pisałam z taką przyjemnością.
Myślicie, że w Nowym Jorku wszystko się popsuje ?
Mam nadzieję, że się podobał rozdział.
 
Nie napiszę, że czekam na wasze komentarze, bo nie chcę byście myśleli, że was zmuszam do ich pisania. Zrobicie to jeżeli będziecie, chcieli.
Nie wiem tylko jak ubrać w słowa, to co chcę powiedzieć.
Może tak, czekam na wasze komentarze, by nasycić się waszymi emocjami i na nie odpisać, ale nie zmuszam was do ich pisania.
(heh jestem beznadziejna w tych wypowiedziach :D, koń by się uśmiał)
 
Więc do napisania xxx
 
/Loveyoursmile

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 42

Kolory odpływają z mojej twarzy i cała sztywnieję. Czemu mi to robi ? W moich płucach zalegają ciężkie kamienie i ciężko mi oddychać. Myśl, że mimowolnie mam pójść do mojego ojca jest za ciężka. Zamykam oczy, a moja klatka piersiowa szybko faluje.
- Wracaj May. Oddychaj powoli.
Nie mogę. Od środka zaczyna wypełniać mnie to okropne uczucie niepokoju. Nie do zniesienia. Udaje mi się nabrać głęboki oddech, ale natychmiast go wypuszczam, zupełnie jakby palił moje drogi oddechowe, a przecież tak nie jest. Ciepłe i mokre usta muskają moje. Moja uwaga w małym stopniu zostaje poświęcona miłemu odczuciu. Na siłę staram się skupić właśnie na tym, na sposobie w jaki mnie całuje. Delikatnie, ale namiętnie. Zwilża swoim językiem moje wargi i odsuwa się.
- Wiesz dlaczego na samym początku, całowałem cię wbrew twojej woli ?
Kręcę głową, nadal nie otwierając oczu. Nie zwracam większej uwagi na jego wcześniejszą prośbę bym mówiła. Nie teraz, kiedy on wpędza mi w te wszystkie stany.
- Ponieważ panikowałaś na jakikolwiek kontakt z mężczyzną. Na samą jego obecność.
Przygryza i ciągnie lekko moją dolną wargę.
- Zobacz, teraz się tego nie boisz. Ani tego.
Dotyka mój policzek i lekko przesuwa po nim szorstkimi opuszkami.
- Pokaż te piękne oczy.
Spełniam jego prośbę.
- Przez to, że ciągle zmuszałem cię do przebywania w moim pobliżu, nie panikujesz tak bardzo na otaczających cię facetów. Żeby pokonać lęk, musisz się z nim zmierzyć. Dlatego właśnie spotkasz się ze swoim ojcem i porozmawiasz z nim.
Znowu zaczynam panikować i zamykam oczy, ale mężczyzna nakazuje mi je otworzyć i podnosi mnie do pozycji siedzącej, samemu siadając.
- Żyjesz w ciągłym strach, nie chcę byś się dłużej męczyła.
- To nigdy nie odejdzie, Zayn.
- Wiem, ale możemy to zmniejszyć. Mam propozycję, powiesz mi teraz wszystko o tym człowiek, a ja zgodzę się opowiedzieć ci coś o sobie. Zgoda ?
Nie odpowiadam długo, ale w końcu szepcze ciche "tak". Chcę wiedzieć coś o nim. Och.. ile można żyć w niewiedzy! Ukrywam, że nie interesuje się jego życiem, ale ciekawość zjada mnie żywcem.
- Krzywdził cię kiedyś ?
Rozszerzam lekko oczy na konkretne pytanie.
- Tak.
- W jaki sposób ?
Zachowuje obojętny wyraz twarzy, co mi nie koniecznie wychodzi tak dobrze, jak jemu. Kolejny raz, May. Twoje życie musisz wyciągać na wierzch. Łzy zaczynają powolutku zbierać się w kącikach moich oczu, kiedy muszę przywoływać wszystkie wspomnienia. Jest to dla mnie tak naturalna reakcja, że nie złoszczę się już na siebie za tą słabość.
- Bił mnie. Czasem ręką, czasem pasem.
W myślach krzywię się na przypomnienie ból. Pieczenie, szczypanie i igiełki rozchodzące się po miejscu uderzenia, kłujące niemiłosiernie. Po prostu ból fizyczny w swojej najczystszej postaci.
- Dlaczego to robił ?
Wzruszam ramionami.
- Był pijany. Na początku bił mnie, bo płakałam, kiedy krzyczał. Powtarzał, że to nauczy mnie bycia dzielną. Później nauczyłam się i nigdy więcej nie pozwalałam sobie na płacz przy nim. Ale on dalej to robił... nienawidził mnie chyba...
- Chyba ?
- Powtarzał mi często, że gdyby nie ja wszystko byłoby lepsze. Nie potrzebny był mu bachor.
- Czemu matka cię nie broniła ?
Kręcę głową.. nie jestem gotowa na rozmowę i o niej. Wzdrygam się na samą myśl o Clarze.
- Miałeś pytać tylko o niego.
Wzdycha, co w całości ściąga moją uwagę na niego. Usta zaciska w wąską linię aż są pobladłe, odzyskują swój kolor dopiero, kiedy otwiera buzię.
- W noc, w hotelu, nad ranem przez sen powtarzałaś, by nie nazywał cię tak. Jak, May ?
- Nie pamiętam tego snu. On po prostu mnie poniżał...
- Wiem, że kłamiesz. Więc ?
Naprawdę taki zły ze mnie kłamca ?
- Cały czas powtarzał, że jestem "dziwką, jak matka".
Oddycham głęboko i lustruję twarz Zayna. Zaciska mocno szczękę, a po jego obojętności nie ma już śladu. Oczy ma ciemne, ale pełne żalu.
- Jest coś jeszcze, co sprawia, że go nienawidzisz... prawda ?
Kiwam głową i otwieram usta, ale najzwyczajniej w świecie nie mogę wydusić ani słowa. Zamiast tego kilka łez spływa mi po policzkach. Mężczyzna, przyciąga mnie do siebie i obejmuje szczelnie.
- Już nie chcę mówić.. proszę.
Szepcze do niego między szlochem. Nie chcę już odpowiadać.
- W porządku.. powiesz to jutro.
Nie musiał tego mówić. Przymyka powieki, czuję jak rzęsy sklejają mi się od łez.
- Moi rodzice mieszkają w Hiszpanii.
Mówi, a ja przestaję płakać, będąc zaciekawiona.
- Mają niewielki dom tuż przy jednej ze złotych plaży. Mój cholerny brat, ich pupilek mieszka z nimi.
- Nie kochasz go ?
Chrypię cicho w jego koszulkę.
- Kocham, May. Ale nie okazujemy sobie tego. Nasze relacje są dosyć oziębłe, jednak nie nienawidzimy siebie. Jest młodszy trzy lata i to on jest tym idealnym, już w wieku 20 lat potrafił się ustatkować, zaręczył się, gdy ja korzystałem z życia. Ojciec jemu przepisał swoją firmę, uznając, go za najodpowiedzialniejszego. Miałem mu to za złe, wyjechałem do Nowego Jorku. Nauczyłem się radzić sobie samemu, zarabiać, podejmować ryzyko. Obracałem się wśród całej śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku i wyniosło mnie to na szczyt.
- Masz to za złe ojcu ?
- Nie, dzięki temu zacząłem myśleć, w dodatku stałem się multimiliarderem.
- A co z Carmen ?
Wykorzystuję jego nastrój do zwierzeń.
- To zły temat.
A jednak nie daje się.
- Nie jesteś na to gotowa. Źle to zrozumiesz.
- Chcę wiedzieć, proszę. Jest twoją dziewczyną, ale.. wiem, że to nie wszystko. Nie oszukuj mnie.
-  Jest moją narzeczoną.
Okej, nie jestem gotowa. Zdradził swoją narzeczoną. Jak ona musi się czuć. On teraz przebywa ze mną. Dlaczego to robi ? A gdybym to ja była na jej miejscu kiedyś. "Zdradził raz, zdradzi drugi i trzeci". Robi mi się nie dobrze. Nigdy nie darzyłam sympatiom mężczyzn tego pokroju. Nie mogę patrzeć na człowieka, który trzyma mnie blisko siebie. Ma rację nie rozumiem tego.
- Dlaczego jej to robisz ? To jest okropne.
Krzywię się i odsuwam od niego.
- To ina..
- Muszę do toalety.
Przerywam mu i wstaję. Szybko ruszam na korytarz, kierując się do drzwi na drugim końcu.
- Zatrzymaj się, May.
Zaczynam biec, ale nie jestem wystarczająco szybka. Szarpie mnie za ramię i przyciska do ściany.
- Daj sobie coś wytłumaczyć.
- Nie musisz, to twoja narzeczona, to twoje życie. Nie musisz mi pomagać, ja chcę się wycofać.. Nie chcę być tego częścią, nie chcę należeć do twojego życia. To..
- Zamknij się wreszcie !
Krzyczy, a po chwili brutalnie mnie całuje. Z całej siły odpycham go, ale ani drgnie. Kiedy daje mi małą przestrzeń odwracam głowę, zabierając mu dostęp do moich ust.
- Traktujesz mnie jak swoją zabawkę..
Mówię mu i drobna łza opuszcza kącik moich oczu.
- Nie mów tak.
- Tak jest, Zayn. Całujesz mnie, kiedy chcesz. Dajesz mi pieniądze, pomagasz mi, ale to niesie korzyści dla ciebie. Jestem bezradna, bo nie mam gdzie mieszkać, co jeść, a ty z tego korzystasz. Pozwoliłam ci nawet dobrać się do moich majtek..Zabierzesz mnie do innego miasta, gdzie wszystko będzie mi obce i wiesz, że będę polegała na tobie. Sprawiłeś, że teraz czuję się jak ekskluzywna dziwka, jakiegoś biznesmena.
Moją wypowiedź przerywa mój szloch. Dlaczego, widzę to wszystko dopiero teraz ? Byłaś głupia, May.
- Sama ci na to pozwoliłam. To wszystko.... nie wystarcza ci narzeczona ? Wszystkie kobiety tak traktujesz ?
Kręcę głową.
- Puść mnie. W tej chwili wolę okropne życie z Marcelem, niż bycie przedmiotem do przyjemności dla ciebie.
Szarpię się, ale on dalej stoi jak skała, trzymając moją rękę i przyciskając do ściany. Kopię go w piszczel i uderzam pięścią wolnej ręki w jego ramię.
- Uspokój się. May, proszę.. uspokój się !
Krzyczy głośno i potrząsa mną, momentalnie zastygam w miejscu.
- Nie dałaś mi dokończyć, od samego początku. Carmen nie jest już moją narzeczoną. Zerwała zaręczyny i nie jest to z twojej winy, po prostu oboje czujemy coś do kogoś innego. Masz rację nie jestem w stosunku do niej uczciwy. Nie byłem uczciwy w stosunku do wszystkich poprzednich kobiet. Ale od kiedy jestem w Londynie zrozumiałem coś. Nie traktuję cię jak zabawkę. Ja tylko... obudziłaś we mnie coś innego. Nie mogę przestać o tobie myśleć i szaleję, kiedy nie wiem co się z tobą dzieje. Nie chcę cię skrzywdzić, nie zrobię tego. Nie chcę cię wykorzystać, May. Chcę po prostu przebywać w twoim pobliżu i cię chronić. Chcę byś mi ufała i chcę sprawić, by twoje wszystkie problemy zniknęły. Wiem, że nie myślisz teraz irracjonalnie.
Przykłada wolną dłoń do mojego policzka i sprawia, że patrzę mu w oczy.
- Obiecałem być i będę. Nie zostawię cię i nie pozwolę byś odeszła. .
Przeciera mój policzek, pozbywając się śladów po łzach.
- Nie złość się i nie płacz. Mogę zranić cały świat, ale nie zranię ciebie. Będzie to moja największa obietnica od teraz.
- Nie chcę być kolejną z tych wszystkich dziewczyn.
- Nie ma innych dziewczyn. Jesteś ty. Powiem Carmen o wszystkim, z naszego związku i tak już nic nie zostanie, kiedy wróci. May, zdradziłem ją, wiem o tym i nie umiem tego teraz żałować. Kiedy miesiące temu przyjechałem tutaj, byłem szczęśliwy z nią, ale wtedy w klubie zobaczyłem ciebie. I z każdym kolejnym spotkanie, zaczynałem żałować swoich oświadczyn. Kiedy Carmen wyjechała na kilka dni do rodziców, był tam też jej były. Od początku, kiedy się poznaliśmy wiedziałem, że nadal kocha Brada, ale po prostu obije to ignorowaliśmy. Kiedy wróciła z powrotem tutaj do stolicy i powiedziała, że nie jest na to wszystko gotowa, ulżyło mi. Teraz ona znowu tam pojechała i wiem, że jest tam Brad, nawet jeżeli zaprzeczała. Mówię to, bo chcę byś w końcu zrozumiała, że nie ty ponosisz winę, a ja i Carmen. Sami rozwaliliśmy swój związek, ja w większej mierze, ale nie ty.
Uśmiecha się lekko.
- Ufasz mi nadal ?
Kiwam zdecydowana głową.
- Moja cicha May, wróciła.
Uśmiecha się szerzej i składa lekki pocałunek na moim czole.
- Przepraszam.
Mówię słabo.
- Przepraszam.
Mówi to samo.
- Mogę iść teraz do toalety ?
Odsuwa się ode mnie i śmiej wesoło.
- Idź.
Otwieram drzwi i wchodzę do środka, zamykając je za sobą.
- May ?
Mówi przez drewno.
- Hm ?
- Mówiłem poważnie. Mogę zranić cały świat, ale nie zranię ciebie. Będzie to moja największa obietnica od teraz.
- Obiecujesz  ?
Mówię wesoło, przypominając sobie wszystkie razy, kiedy wypowiadałam do niego to słowo.
- Obiecuję.
_________________________________________________________________________________________________


W koooońcu udało mi się skończyć rozdział.
Powiedziała, że napiszę go na rano, ale skończyłam zasypiając z napisanym do połowy rozdziałem.
Mam za to nadzieję, że wynagrodziłam wam to garścią informacji o Zaynie.
Ciężko mi powiedzieć, kiedy będzie następny rozdział, albo inaczej.. boję się to zrobić.
Jak zauważyliście, kiepsko wyrabiam się z czasem i nie chcę was ciągle zawodzić.
Powiedzmy, że rozdział będzie w weekend.
 
Teraz małe podziękowanie, bo oszalałam ze szczęścia w ciągu tego tygodnia. Po prostu pobiliście rekord wyświetleń postów. Normalnie liczba wyświetleń rozdział wynosiła około 200.
W tym tygodniu liczba wyświetleń obydwu rozdziałów przekroczyła 800, a dodatkowo bloga ma już 81 000 wyświetleń i te wasze wszystkie komentarze.
Uczyniliście mój okropny tydzień szczęśliwym.
Jezuuuuu dzięki wam całe moje życie staje się szczęśliwsze.
Dziękuję xxxxx
 
Miłego wieczoru i jutrzejszego dnia.
 
 
/Loveyoursmile



środa, 19 listopada 2014

Rozdział 41 cz.2

-Dokąd mnie zabierzesz ?
- Do Nowego Jorku...
Nic nie mówię. W milczeniu przekraczam próg pokoju, wychodząc na hotelowy korytarz. Jestem gotowa. Nie chcę się cofać, chcę iść do przodu. Ufam Zayn'owi i być może popełniam kolejny wielki błąd, ale chcę w to wejść. Nie mogę nic stracić, przecież nie mam nic.
Mężczyzna wymeldowuje mnie w recepcji i oddaje obydwie nasze karty. Prowadzi mnie do samochodu, a kiedy upewnia się, że moje pasy są zapięte, włącza się w londyński ruch.
- Zostaniesz u mnie w mieszkaniu na dwie noce. Muszę dopiąć ostatnie sprawy, zanim wyjedziemy. Ty również.
Ściągam razem brwi w zdezorientowaniu.
- Ja nic...
- Porozmawiamy na miejscu.
Włącza kierunek i skręca na Oxford St. jedną z najbardziej znanych ulic. Często tędy przechodzę, słynie ze sklepów. Nie ma metra kwadratowego, który nie byłby zajęty przez sklep, albo restauracje. Prawdziwy raj dla zakupoholików. To śmieszne, że nigdy nie byłam w żadnym z lokali handlowych albo domu towarowym. Ludzie jeden za drugim wchodzą i wychodzą z rękoma obładowanymi torbami. Mimowolnie uśmiecham się na ich widok, kiedyś też tak wejdę i nie wyjdę bez niczego. Wybiorę sobie co tylko będę chciała i zapłacę za to bez obawy, że nie starczy mi na jedzenie. Ustatkuję się, a to życie będzie tylko odległym wspomnieniem. Marszczę nieładnie nos, przypominając sobie, że nigdy nie odwiedziłam Camden Town. Kto nie chciałby przejść między ogromnymi bazarami, które słyną z kreatywnych pomysłów na modę ? Setki młodych ludzi, chętnych do rozmów, bezwstydnie pokazujących swoje style. Jeszcze bardziej żałuję, że nigdy nie stanęłam na chodniku New Bond Street i nie przeszłam nim choć kilka kroków. Ulica dla milionerów. Prada, Chanel, Dior, Donny Karan czy Miu Miu...  kto nie marzy o wejściu do któregoś z najbardziej ekskluzywnych sklepów i nie wyniesieniu z niego czegoś. Mi wystarczyłaby sama świadomość, że byłam tam. Będę tęsknić za Londynem, za domami z czerwonej podpalanej cegły albo białej, za codziennym widokiem oblanego złotem Big Bena i za tymi palmami przed domem jednego z miliarderów. To absurdalne, ale i szalone i kochałam widok tych tropikalnych drzew. Czy w Nowym Jorku też są ? Będę tęsknić za wszystkimi marmurowymi budynkami, mieszającymi się z zabytkowymi budowlami i ciągnącą się w nie skończoność kolejką do London Eye. Za oficjalną ceremonią zmiany warty pod Buckingham Palace, która mimo iż wygląda tak samo za każdym razem przyciąga na tą krótką chwilę tłumy. Będę tęsknić za każdą uliczką Londynu, bo nie których rzeczy nie da zobaczyć się na żadnym zdjęciu. Będę tęskniła za mini plażą przy Tamizie i tylko za tym wszystkim. Będę tęskniła za samym Londynem, miastem i tylko za tym. Bo może i te wszystkie rzeczy wydają się być przereklamowane, są po prostu wyjątkowe.
- May ? Jesteśmy.
Odrywam wzrok od okna i spoglądam na Zayna. Patrzyłam, ale zwracałam uwagi na to gdzie jesteśmy. Rozpinam pasy i jak posłuszne dziecko wychodzę z samochodu trzaskając lekko drzwiami. Znam drogę do mieszkania, ale daję się poprowadzić do lobby, a później do windy.
- Zayn ?
- Tak ?
- Czy.. czy Carmen.. o-ona też jest..
- Nie May. Nie ma jej i nie będzie. Wyjechała do Michigan na pewien czas.
Kiwam głową.
- Nawet nie wiem czy kiedyś wróci.
Dopowiada, ale mówi to na tyle cicho, że jestem pewna iż kieruje te słowa sam do siebie. Sprawnie odblokowuje drzwi i otwiera je na oścież, robiąc miejsce bym weszła pierwsza.
- Usiądź przy barze, zaniosę twoją torbę do pokoju dla gości i zjemy coś na śniadanie.
Kiwam głową i idę na przód.
- Jeszcze raz kiwnij głową, May, a osobiście poszukam języka w twojej buzi.
Grozi, ale uśmiech nie schodzi ani na chwilę z jego twarzy.
Lubię tego Zayna.

***
Zayn wyszedł dwie godziny temu mówiąc, że musi coś załatwić i wróci za parę godzin. Kazał mi czuć się jak u siebie. Tyle, że ja nigdy nie miałam domu. Nigdy nie miałam swojego miejsca, w którym mogłabym czuć się bezpiecznie i "jak u siebie". Nawet tutaj czuję się źle. Zostawił mnie tutaj samą. Nie boi się, że coś ukradnę ? Przecież mogłabym to zrobić. Taaa... May, kogo ty oszukujesz ? Przechacam się kolejny raz po kuchni, nie widząc w co wsadzić ręce. Potrzebuję zajęcia. Za wielkim szklanym oknem jest ponuro, przez co i w pomieszczeniu jest smutno i szaro. Otwieram lodówkę i dokładnie lustruje każdą z półek, kiedy urządzenie wydaje dziwny dźwięk z przestrachem zamykam je i siadam przy blacie baru. Głowę opieram na dłoni, a paznokciami drugiej dłoni stukam w marmur. Jeny marmur. Spoglądam jeszcze raz na lodówkę, nieszczególnie jest pełna, ale nie brakuje w niej jedzenia. Decyduje się otworzyć ją jeszcze raz i wyjmuję z niej paprykę oraz mięso mielone w plastikowym pojemniku. Znajduję sobie deskę do krojenia i nóż, którym można by pokroić człowieka. Ścinam górę dwóch papryk i pozbywam się gniazdek. Myję ją dokładnie i odkładam na bok, zaczynając szukać jakiś przypraw. Znajduję kilka torebek w wąskiej szafce, na samym końcu kuchni. Mieszam słodką paprykę, sól i pieprz, przyprawiając tym mięso. Wiem, że czegoś mi brakuje, ale nie wiem czego. Widziałam ten przepis w jakimś magazynie dla kobiet, ale nie mogę sobie przypomnieć dokładnej receptury. Wypełniam papryki po brzegi surowym mięsem i przykrywam je odkrojoną, górną częścią warzywa. W szafce nad głową znajduję jakieś szklane naczynie i modle się, by nie pękło, kiedy wstawię je do piekarnika. Układam na nim paprykę i wsadzam do urządzenia, nastawiając temperaturę. Cholera sos ! Przeszukuję jeszcze raz szafkę z przyprawami i znajduję szybki sos pomidorowy. Wsypuję zawartość saszetki do pojemnika i dolewam wody, mieszając. Na opakowaniu pisze by dodać śmietanę słodką i dzięki bogu, taka jest w lodówce. Wysuwam na krótką chwilę naczynie z piekarnika i polewam wszystko sosem. Sprzątam po sobie, kiedy danie się piecze. Mam nadzieję, że będzie do zjedzenia. Nie chcę nas otruć, po prostu nudziło mi się.

***
W ciszy zjadam swoją porcję, zmywając po sobie talerz. Dało się to zjeść, nawet smaczne. Nakrywam dla Zayna przy barze i zostawiam potrawę zamkniętą w naczyniu na marmurze. Na zewnątrz zrobiło się ciemno, mimo że jest dopiero siedemnasta.
Na korytarzu słychać odbijające się echem moje kroki, gdy idę do pokoju dla gości, który wcześniej odkryłam. Wchodzę do środka i układam się na miękkim, ładnie zaścielonym łóżku. Zamykam oczy nasłuchując wszystkich dźwięków.

***
Gdy otwieram oczy dookoła panuje ciemność i tylko lampka nocna daje nikłe światło. Nie zapalałam jej. Obracam się na drugi bok i natrafiam na spokojną twarz mężczyzny. Ma zamknięte oczy, jego klatka płynnie faluje i wciąż ma na sobie dzisiejsze ciuchy.
- Wyspałaś się ?
Rozszerzam swoje oczy i wstrzymuję na kilka sekund oddech.
- T-tak.
Odpowiadam zaskoczona.
- Sama zrobiłaś to jedzenie ?
Otwiera oczy i patrzy wprost na mnie. Kiwam głową na potwierdzenia.
- Dobre. Dziękuję, że je dla mnie zostawiłaś.
Uśmiecha się, aż zapiera mi dech.
- Szukałem cię, kiedy wróciłem. Myślałem, że uciekłaś. Nie uciekniesz prawda ?
Kręcę głową, uśmiechając się lekko.
- May do cholery ! Ile można. Dosyć tego.
Podnosi się gwałtownie i przenosi nade mnie. Jestem przerażona jego niespodziewanym wybuchem.
- Otwórz usta.
C-co ? Jestem zaskoczona jego prośbą i trochę panikuję, ale robię co mi każe.
- Dziwne... widzę, że masz język.
Na jego czole pojawia się pionowa zmarszczka, ale uśmiecha się szeroko i ja też to robię, rozumiejąc o co mu chodzi.
- Muszę się upewnić.
Przybliża swoje usta do moich i łączy je w delikatnym pocałunku. Opieram się, ale tylko przez chwilę. Spycham na sam koniec myśli głos krzyczący "Carmen" i oddaje pocałunek. Swoim językiem muska mój i odsuwa się.
- Zbadałem to. Ma pani język pani May.
Patrzy wprost w moje oczy, ponownie zaczynając się pochylać.
- Więc dlaczego nie pozwalasz mi słuchać twojego głosu ?
Jego oddech odbija się od moich warg i policzków.
- Mów do mnie, zawsze mów.
Całuje moje czoło i jest to gest cenniejszy niż wszystkie inne jakich doświadczyłam. Chcę zatrzymać tą chwilę, zapamiętać ją. Nie potrafię opisać co czuję, ale jest to właściwe jeżeli mogę tak powiedzieć. Jest to właściwe.
- May ?
- Hm ?
- Za nim wyjedziemy, musisz spotkać się z ojcem. Zrobisz to jutro...

Czar prysł.
______________________________________________________________________________________________________________________________

 
Już zabieram się za pisanie rozdziału 42.
Postaram się skończyć go jak najszybciej.
Dziękuję, że cierpliwe czekaliście i za tak ogromną liczbę komentarzy.
 
/Loveyoursmile

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 41 cz.1

__________________________________________________________________________________
(Zayn)
 
May zasypia, ale mój organizm nie ma w planach pójść spać. Mój umysł wciąż pracuje na najwyższych obrotach, a w myślach krążą jej słowa wypowiedziane przed snem. "Jutro i tak ucieknę". Jestem pewien, że nie chciała wypowiedzieć tego na głos i być może nie jest świadoma, że to zrobiła. Myślę o powodach porzucenia przez nią pracy i wiem, że ma to coś wspólnego z tą ucieczką. Nie wiem tylko czemu ucieka. Wierci się obok mnie, więc poluźniam uścisk w jej pasie, dając jej trochę przestrzeni. Fakt, że leżę na boku, przodem do niej i trzymam ją blisko siebie, napełnia mnie swego rodzaju radością. To inne uczucie trzymać w ramionach ją, a nie Carmen. Trzymając Carmen jest przyjemnie, ale nie zwracam większej uwagi na wszystkie małe elementy, oboje nie zwracamy. Po prostu wiemy, że tak powinno być, między parami i tego się trzymamy, nam obojgu sprawia to lichą przyjemność. Trzymając May jest inaczej. Zwracam uwagę na to by nie zrobić jej nieświadomie krzywdy, jest krucha w moich oczach. Do tego jej ciało jest cały czas ciepłe, naprawdę ciepłe i jest jak swego rodzaju grzejnik. Po prostu cię grzeje. Kiedy urodził się mój młodszy brat, jako małe dziecko też zawsze grzał mnie w łóżku, kiedy razem spaliśmy. Matka powtarzała, że większość dzieci tak ma, sprawiają ciepło i to jest jedna z tych naprawdę miłych rzeczy. Nie sądziłem, że dorośli też. Uśmiecham się, kiedy kosmyk włosów osuwa się z jej czoła i opada na oczy, przez co marszczy nos. Sięgam po niego i odgarniam go, cały czas czuwając nad nią. Wiem, że coś ją dręczy w śnie i jest naprawdę niespokojna. Nie chcę spać, bo nie wiem czy mój sen będzie na tyle czujny, bym obudził się, kiedy zbudzi ją koszmar. Im bliżej mi 30-stki tym bardziej troskliwy się robię. Jezu przecież mam 26 lat. Okrywam bardziej May kołdrą, pewnie nawet nie zorientowała się, że kiedy położyłem ją na łóżku, pozbawiłem ją kurtki i spodni pozostawiając w koszulce i bieliźnie. Głaszczę jej lekko zaróżowiony policzek. Jest naprawdę młoda i w Ameryce mogliby posądzić mnie o molestowanie nieletniej. Tam po prostu wciąż jest niepełnoletnia. Rozchyla lekko usta, oddychając przez nie, a swoją dłoń zaciska na mojej koszuli. Leże i zauważam te wszystkie rzeczy, których nigdy nie zauważałem u Carmen. Może dlatego, że w ciąż do końca nie wiem jak obchodzić się z May? Staram się być uważny, by nie zrobić jej niczego co dla niej złe. Zależy mi na niej. Jest inna, a ja pragnę tego, pragnę jej. Zamykam w końcu oczy, gasząc uprzednio lampkę nocną. Powtarzając sobie, że wyczuję gdy ona się zbudzi i zasypiam.
_________________________________________________________________________________
 
Budzę się spokojna, ale niepokój zasiewa się w moim sercu, kiedy widzę przed sobą białą koszulę zapiętą na białe guziki. W jednej sekundzie przypominam sobie wszystko z poprzedniej nocy i moje serce zaczyna walić. Mój oddech przyśpiesza i robię się nerwowa.
- Zapanuj nad tym May.
Podnoszę wzrok z klatki piersiowej mężczyzny na jego twarz i na trafiam na lekki uśmiech. Uśmiech, którego nie widziałam cztery, może pięć dni. Brązowe oczy. Źrenice stanowią tylko dwie małe kropeczki, pozwalając mi podziwiać całe ich piękno. To nie tylko brązowy, to mieszanka wszystkich jego odcieni. Leży tutaj obok zupełnie opanowany i niemożliwie spokojny.
- Czy teraz jest moment, kiedy zmierzymy się ze wszystkim ?
Pytam go cicho, przypominając sobie jego wczorajsze słowa. Pamiętam, że dzisiaj jest dzień mojego wyjazdu i naprawdę chcę już mieć Londyn za sobą.
- Może być.
- Dlaczego złamałeś obietnicę? Miałam cię więcej nie zobaczyć.
Od razu zadaję pytanie.
- Nie planowałem tego. Wczoraj miałem spotkać się z twoim byłym szefem. Zobaczyłem cię przed budynkiem i po prostu zareagowałem.
Przyciąga mnie bliżej siebie i dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że przez cały czas mnie trzyma. Oboje leżymy na boku przodem do siebie i dzieli nas tylko kilka centymetrów z tym, że leżę niżej od niego.
- Dlaczego się zwolniłaś ?
Przełykam ślinę. Teraz May. Odwagi.
- Wyjeżdżam z Londynu.
Odsuwam się, uwalniając z jego objęć. Jeżeli tchórze uciekają przed problemami, to mogę nazywać się tchórz, bo właśnie uciekam. Wyjeżdżam, uciekam. Siadam i przesuwam się na brzeg łóżka, gotowa wstać. Powstrzymuje mnie jego dłoń, która w ułamku sekundy zaciska się na moim nadgarstku.
- Dokąd ?
Wiem, że również siada, mimo że na niego nie patrzę.
- Jak najdalej mi się uda.
- Dlaczego ?
- Jestem problemem dla wszystkich, chcę zacząć inaczej żyć. Chcę od tego uciec, jestem wszystkim zmęczona Zayn. Czuję, że mogę nie długo już nie wytrzymać.
Gryzę się w język.
- Dla kogo jesteś problemem May ?
Odwracam się do niego, obserwując jak ściąga razem brwi.
- Dla ciebie, dla Marcela.. dla ...
- Dlaczego myślisz, że jesteś dla mnie problemem?
- Weszłam między ciebie, a Carmen. Przepraszam, ja nie widzi...
- May. Przestań !
Przerywa mi gwałtownie, obejmując moją twarz obiema dłońmi.
- Jesteś okropnie głupią kobietą.
 Pochyla się, będąc na moim poziomie i nawet jeżeli nie chcę, to jestem zmuszona patrzeć w jego oczy.
- Powtarzałem ci, moje życie to nie twoja sprawa. Nie będę obarczał cię jego ciężarem, nie chcę byś się czymś przejmowała. Jestem odpowiedzialny za wszystko. Carmen na razie nie ma. Mamy przerwę w związku i to nie jest twoją winą. Po prostu nasze uczucia zawiodły, w porządku ?
Nie jest w porządku. Kiwam głową. To i tak nie ma dla mnie znaczenia, wyjeżdżam. Ściągam jego dłonie z moich policzków i opuszczam je na pościel. Odsuwam się od niego i schodzę z łóżka, podnosząc leżące obok otwartej torby spodnie. Wsadzam nogi w nogawki i naciągam je na siebie, zapinając guzik i zasuwając rozporek. Na stopy nasuwam białe... szare skarpetki i kucam przed bagażem zasuwając zamek. Jestem już spakowana od wczorajszego ranka. Ubieram brudne trampki i zawiązuję sznurowadła. Czuję dopadający mnie stres i strach związany z tym całym wyjazdem. Chcę tego i nie cofnę się przed tym, ale nie znaczy to, że brak mi wątpliwości. Nie wiem czy nie okaże się, że z piekła trafię do większego piekła. Być może już pierwszego dnia zgubię się gdzieś, albo nie przeżyję drugiego. Mogę nie znaleźć miejsca do spania, nie wspominając o pracy. Pieniądze mogą skończyć mi się lada dzień, a wtedy będę musiała żebrać. Nigdy nie zniżyłam się do tego poziomu, nawet jeżeli chodziłam kilka dni głodna, ale jeżeli nie będę miała wyjścia, będę do tego zmuszona. Mogę zostać w Londynie, mogę... ale jeżeli zostanę, może odnaleźć mnie ojciec. To nie jest tak, że muszę z nim mieszkać, jestem dorosła i nie muszę, ale przy nim tracę kontrolę nad strachem, jestem w innym świecie, nie mogę się bronić. Teraz czuję się słaba, a on może sprawić, że spadnę jeszcze niżej. Co jeżeli przyjdą mi do głowy głupie pomysły ? Osoby z problemami czasem myślą o śmierci, ja też. Nie chcę popełniać samobójstwa, ale nie wiem czy pewnego dnia będę wstanie zapanować nad tym szaleństwem wokół mnie i nie posunę się do tego. Gdzieś w środku czuję, że zaczęłam ku temu zmierzać. Wydaje mi się, że ucieczka może mnie uratować.
- Gdzie odpłynęłaś May ?
Słyszę za sobą męski głos i na sekundę odwracam się do niego. Wstaję z ziemi i podnoszę torbę. Nie wiem czy powinnam wyjść, czy może najpierw powiedzieć, że odchodzę ? Robię powolne kroki w kierunku wyjścia.
- May, naprawdę jesteś taka głupia ?
Wstaje gwałtownie z łóżka i zabiera z moich rąk torbę, odrzucając ją gwałtownie daleko za mnie.
- Nie pozwolę ci wyjechać May, nie gdzie nie znasz niczego i nie masz niczego. To nie mądre.
Karci mnie ostrym tonem i mierzy twardym spojrzeniem. Nie może mi rozkazywać i mówić co jest dobre, mądre, a co nie. Na tym świecie nic nie jest dla mnie dobre. Czuję łzę spływającą po moim policzku. Jestem zła na niego, że sprawi iż czuję się słaba, niezdolna do niczego. Muszę uciec, ale teraz jeszcze bardziej się boję.
- Nie mogę tu zostać.
Szepcze cicho i wycieram mokry policzek. Któregoś dnia skończę z płaczem. Obiecuję. Będę silna.... ale to jeszcze nie dzisiaj. Męskie ramiona zaplatają się wokół mnie i mocno trzymają.
- Jeżeli ufasz mi wystarczająco mocno, mogę zabrać cię od tego wszystkiego daleko i nie będziesz sama. Obiecuję.
- To twoja kolejna obietnica, za dużo ich składasz.
- Czy jakiejś nie dotrzymałem ?
- Tak. Miałam cię więcej nie zobaczyć.
- Złamałem ją dla ciebie. Idziesz ze mną May czy zostajesz w Londynie ? Na pewno nie pozwolę ci wyjechać.
- Obiecujesz, że nie będę sama ?
- Obiecuję, że będę.
- Nie zrobisz mi krzywydy ?
- Czemu wygadujesz takie bzdury ? Czy skrzywdziłem cię ?
Kręcę głową.
- Po prostu zaufaj mi w końcu May, bezgranicznie. Obiecuję, że będę i nie zostawię cię.
- Okej.
- Okej ?
Czuję jak jego klatka wibruję i słyszę jak się śmieje.
- Nikt nigdy nie powiedział mi okej.
- Dobrze.
Poprawiam się.
- Może być okej.
Rozluźnia swój uścisk i odchodzi w róg pokoju, podnosząc z ziemi moją torbę. Odkłada ją na łóżko i zakłada swoją marynarkę i buty.
- Chodź May, jesteś już skazana na mnie, nie ma odwrotu.
Wychodzi pierwszy z pokoju i czeka, aż dołączę.
- Dokąd mnie zabierzesz ?
- Do Nowego Jorku...

_____________________________________________________________________________________________________________

 
Wiem, że się spóźniłam, wiem.
I wiem, że jesteście pewnie teraz bardzo źli, ale nie miałam napisanego rozdziału i pisałam go dzisiaj naprawdę szybko.
Chciałam by był jak najszybciej, ale nie udało mi się i przepraszam.
Druga część będzie jutro.
Nie chciałam, abyś cię czekali dłużej, więc podzieliłam rozdział na części.
Nie sprawdzałam, błędów.
 
/Loveyoursmile

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 40

_______________________________________________________________________________
(Zayn)
 
May znika za drzwiami mojego biura i jestem na nią naprawdę wściekły, nie umiem powiedzieć za co, po prostu jestem. Zaciskam dłonie w pięści, próbując zniwelować nagłą agresję, ale kurwa nie potrafię. Siadam w masywnym fotelu, obracając się tyłem do drzwi i spoglądam na ścianę przede mną, pokrytą jakimiś jebanymi obrazami, których jestem pewien przekazu nikt nie rozumie. Oddycham głęboko, starając się opanować. Nie zobaczymy się już, dołożę ku temu wszelkich starań. Dotrzymam obietnicy. Nie zawiodę jej. Nie zobaczysz mnie więcej May.
- Zayn ?
Obracam się do Carmen, stojącej w progu drzwi.
- Kim naprawdę była ta dziewczyna ?
- Moją pracownicą.
- Sekretarką ?
- Nie do końca.
Podchodzi powoli i przysiada na skraju mebla na przeciw mnie.
-Wytłumacz mi proszę.
Mówi spokojnie, niewzruszona niczym. Zawsze taka jest. Opanowana. Nigdy nie pokazuje emocji. Pełna gracji, piękna, przykładna, idealna.
- Pracowała kiedyś w moim klubie, była tancerką. Została zgwałcona w swojej garderobie. Pamiętasz Andrew wpadł do nas kilka razy.
Potakuje, więc kontynuuję.
- Prowadził rozprawę odnośnie tego zdarzenia. Sprawca dostał wyrok, siedzi teraz w więzieniu. Czułem się winny, że stało się to jej w moim klubie, pod moją obecność. Nie chciałem narażać jej na nic więcej, więc poprosiłem Johna, dłużnika, by przyjął ją jako barmankę. Ta praca była w porządku i miała ochronę, której ja nie mógłbym jej zapewnić.
- Szkoda mi tej dziewczyny. Przeżywa pewnie jakąś traumę czy coś.
Carmen schodzi z biurka i przysiada na moich kolanach.
- Czy coś.
Mówię i całuję jej usta.
- Dlaczego powiedziała, że jest twoją sekretarką ?
- Była ze mną na jednym spotkaniu odnośnie hoteli "Vegas", jako "sekretarka", ale nie wykluczone też, że spanikowała, kiedy cię zobaczyła. Mogła się przestraszyć.
- Wyglądam jak jakiś potwór ?
Ściąga brwi razem.
- Nie. Raczej nie spodziewała się ciebie, ja zresztą też.
- Och. Zapomniałam zabrać telefon, zostawiłam go podłączonego w sypialni. Więc co miała na myśli mówiąc, że chce wszystko zakończyć ?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.
- Zayn, co jest między tobą, a nią ? Nie kłam.
- Nie wiem, nie ma nic.
- Na pewno ?
- Na pewno.
Już nigdy się nie zobaczymy. Ponownie całuję usta Carmen, po czym oboje wracamy do tego co zrobić mieliśmy. Ona wychodzi, a ja szykuję umowę na odsprzedanie klubu. Po to przyjechałem do Londynu.

***
Dwa dni mijają mi pod jedną nazwą "sprzedaż klubu". Podpisywanie papierów, sporządzanie umów, spotkania z Vancsem, prawnikami, zrzekanie się praw. Carmen wyjeżdża i oboje dajemy sobie spokój na pewien czas. Spotkamy się w Nowym Jorku i zadecydujemy o naszej przyszłości.

***
Trzeciego dnia pracuję w domu, odpowiadając na e-maile i czytając kosztorysy, jakie nadesłały mi firmy. Różnicę są nie wielkie, ale odgórnie ustalone jest, że przetarg wygrywa najniższa cena, ufnej firmy. Pod wieczór moje myśli nawiedza May i nie jest to miłe, zważając na ilość problemów, które zajmują moją głowę, nie potrzebuję kolejnych. Myślę o tym, że mi jej brakuje i chciałbym ją zobaczyć. Przyzwyczaiłem się do jej niewinnej osoby.

***
Czwartego dnia naprawdę mi jej brakuje, ale zajmuję moje myśli czym innym. Jadę do pracy, a później na spotkanie umówione przez Camile. W pracy siedzę do późnych godzin i odrywa mnie od wszystkiego telefon od Johna. Jest zdenerwowany, kiedy mówi o występku May. Ja tym bardziej, bo to ja zaświadczyłem, że nigdy nie zrobi żadnej głupiej rzeczy. A porzucenie pracy z dnia na dzień ewidentnie takie jest. Po chuj się zwolniła ? Zapewniam mężczyznę, że zaraz przyjadę i zmierzę się z bałaganem jaki zostawiła. Cholerna May. Zbieram wszystkie dokumenty i wrzucam je do teczki. Gaszę za sobą światła i schodzę na parking do samochodu. Miasto jest opustoszałe, żadne samochody nie taranują drogi, a ruch jest płynny. Parkuję pod lokalem i gaszę silnik, wzdychając ciężko. Podrywam głowę do góry, kierując wzrok przed siebie, gdy słyszę krzyk. Obserwuję rozgrywającą się przede mną scenę, puki nie rozpoznaję upadającej na kolana dziewczyny. Odruchowo mocniej zaciskam na kierownicy dłonie. Mój oddech staje się cięższy. Patrzę, jak May odchyla się nie przytomna do tyłu, uderzając o chodnik. W tedy pękam, nie dbam o kluczyki w stacyjce i wyskakuję z pojazdu, biegnąc w jej kierunku. Gotuję się ze złości i strachu o dziewczynę. Podnoszę jej wątłe ciało z ziemi, a moje serce ściska się na jej widok. Łapię w dłoń jej policzek i proszę, by otworzyła oczy. Brak jej sił jest namacalny. Wszelkie kolory opuściły jej twarz, a usta ma bledsze niż zwykle. Mam wrażenie, że próbuje stoczyć walkę o przytomność, ale bezwładne ciało jej nie słucha. Po szczerej obietnic jaką jej składam, podnosi powieki. Jej oczy zieją lękiem i przerażeniem. Zamyka je, a głowę z powrotem opuszcza z braku energii. Przyciskam ją mocniej do siebie, gdy mężczyzna chce odebrać z moich ramion swoją córkę. Moją May. Po moim kurwa trupie. Czuję jak dziewczyna zaciska drobną dłoń na moim ramieniu i nie puszcza. W tym właśnie momencie ja też wiem, że jej nie puszcze, nigdy. Nie zamierzam jej nikomu oddawać, do kogo ona nie chce. Nie pozwolę, by stała jej się krzywda. Zabieram ją do samochodu, omijając próbującego mnie zatrzymać faceta i bezpiecznie układam May na miejscu pasażera. Przekładam pasy bezpieczeństwa przez jej ciało i je zapinam. Zatrzaskuję drzwi i mierze się spojrzeniem z łajdakiem zwanym ojcem May, hamując chęć przyłożenia mu. Wracam za kierownicę, darując sobie spotkanie z Johnem. Liczy się teraz tylko ona. Zabieram ją do hotelu, w którym wiem, że przebywa. Zawiadomili mnie.
________________________________________________________________________________
 
Prawie zasypiam, gdy coś upada, wywołując hałas. Podnoszę powieki, patrząc na Zayna, który ściąga drugiego buta.
- Przepraszam.
Mówi cicho i ściąga swoją marynarkę, odkładając ją na komodę. W koszuli i spodniach podchodzi do mnie odchylając kołdrę.
- Co robisz ?
- Idę spać. Przesuń się troszkę.
- Ale..
- Cicho. Zmierzymy się ze wszystkim jutro.
Kiedy się nie ruszam, przesuwa mnie delikatnie i układa obok mnie, przyciągając do siebie. Składa lekki pocałunek na moim czole i szepcze uspakajające "będę cały czas obok". Po czym prosi bym zasnęła, a ja to robię...
Jutro i tak ucieknę.

_______________________________________________________________________________________________________________________

 
Ugh. Za krótki ten rozdział, ale już nic nie jestem w stanie napisać.
Mogę za to postarać się o następny dłuuuugi rozdział.
Bo myślę, że Zayn i May mają sobie coś do wyjaśnienia.
Nie sprawdzałam błędów, zrobię to rano.
Dobranoc i dziękuję za poprzednie komentarze, tym razem odpiszę wam na nie.
 
/Loveyoursmile

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 39

Gdybym miała mieszkanie, zapewne zamknęłabym się w jednym z pomieszczeń i siedziała w nim pogrążona w rozpaczy. Gdybym miała pod ręką chusteczki, zapewne zużyte zapełniłyby całą wolną przestrzeń dookoła mnie. Nie mam żadnej z tych rzeczy, nawet przestałam rozpaczać. Stawiam kolejne kroki przed siebie, nie odwracając się za siebie, gdzie daleko w tyle pozostał apartament Zayna. Oddycham życiodajnym powietrzem. To jedyne stałe rzeczy, które mam. Życie i powietrze. Wszystko inne tracę, świadomie czy też nie. Nie mam niczego, czego mogłabym się chwycić, kiedy upadam nisko. Brak wsparcia i pomocnej dłoni, która pomoże mi po wszystkim wstać na równe nogi. Łzy na moich policzkach zdążyły już zaschnąć, a nowych nie ma. Nie płaczę, to nie mądre płakać po niczym. Owszem czuję ból w klatce, ale nie potrafię stwierdzić dlaczego tam jest. Nie kochałam Zayna, nie zakochałam się.. tylko przywiązałam. "Gramy w "oszukuj siebie" ?". Ignoruję głos podświadomość. Nie zakochałam się, mogę być gdzieś pomiędzy zakochaniem się, a przywiązaniem. Wchodzę do hotelu i do windy, odszukując w kieszeni kartę magnetyczną, pełniącą rolę klucza. Opłacił mi pokój do końca tygodnia. Nawet jeżeli nie powinnam, zamierzam zostać tu do końca, potem prawdopodobnie będę daleko za miastem. Nie jestem pewna na jak długo starczą mi dwie wypłaty tygodniowe, mam jeszcze 50 nie wykorzystanych funtów od Zayna na jedzenie. Nie jestem pewna jak sobie poradzę, boję się ryzykować, jednak Londyn to jedno z najdroższych miast, nie dla mnie. Pojadę tam gdzie zawiezie mnie komunikacja. Nie wiem gdzie będę spała i jak będę funkcjonowała, po prostu nie mogę tu być. Londynowi przypisane zostało całe moje życia i tylko namiastka tego to dobre wspomnienia. Urodziłam się na tych ziemiach, urodziłam się i wychowałam tu, a teraz gotowa jestem uciec. Naprawdę daleko. Na zawsze...

***
Pierwszy dzień mija wolno, odczuwam w małym stopniu pustkę, brak czegoś, ale w ostateczności jestem w stanie to znieść. Śpię cały dzień, jakby była to jedyna rzecz jaką potrafię, jestem naprawdę słaba, wiecznie śpiąca. Wieczorem idę do pracy, a w nocy wraca z powrotem do hotelu. Kąpie się i ponownie zasypiam. Jak śpiąca królewna.

***
Drugiego dnia odczuwam większy brak czegoś i dociera do mnie, że z tą pustką muszę się pogodzić, albo ona sama zniknie. Muszę się odzwyczaić tego, do czego się przyzwyczaiłam. Ale wiem, że jestem wstanie się z tym wszystkim zmierzyć, zmierzyć i to pokonać. Wykonuje te same czynności co wczoraj, ta sama rutyna.

***
Trzeci dzień wydaje się być końcem wszystkiego. Końcem pustki, końcem dobrych chwil, końcem nadziei i końcem smutku. Godzę się z tym, że Zayna już nie ma i nigdy więcej nie będzie. Nie widziałam go przez trzy dni. Tak, jak obiecał nie zobaczyłam go więcej. Oswoiłam się z tym. Odczuwam większe zmęczenie, a głód, który dokuczał mi wczorajszego dnia, nasilił się. Wytrzymam jednak bez jedzenia kolejny dzień, jutro już coś kupię.

***
Czwartego dnia jest sobota i to dzisiaj odbieram moją wypłatę. Cierpliwie czekam na mojego szefa, który musiał coś załatwić. Jutro już wyjadę. Dzisiejsza noc jest ostatnią nocą opłaconą w hotelu, poinformowała mnie o tym recepcjonistka, kiedy wychodziłam. Mam zwrócić kartę-klucz jutro do 9:00 rano. A więc o tej godzinie będę oficjalnie bezdomna. Wycieram kolejny kufel i odstawiam go na półkę, a kiedy kończę, kroję w ćwiartki cytryny i limonki do tequili. Gdy szef pojawia się w zasięgu mojego wzroku, porzucam dotychczasowe zajęcie i idę za nim do jego biura. Zatrzymuję go tuż przed drzwiami i pytam czy mogę zająć chwilę. Ochoczo potakuje, więc za chwilę siedzimy twarzą w twarz przy jego biurku. Walczę ze strachem i mocno bijącym sercem. Stresująca jest rozmowa o pracę, ale powiedzieć komuś, że się odchodzi, wydaje się być dla mnie jeszcze trudniejsze.
- Co się dzieje pani Mayer ?
- Ja..ja..chciałam.. muszę.. odejść z pracy.
Ściąga razem krzaczaste brwi, a na jego czole pojawia się głęboka zmarszczka, współgrająca z całą masą mniejszych.
- Dlaczego ? Czy dzieje się tutaj coś złego ?
- N-nie..
- Więc ?
- Wyjeżdżam jutro po z-za Londyn.
- Powinnaś złożyć wymówienie kilka dni wcześniej, jak nie tygodni, abym mógł znaleźć kogoś na twoje miejsce. Wiesz w jak złej stawiasz mnie sytuacji ?
Zachowuje spokojny ton głosu, ale czuję jego wzrastające zdenerwowanie. Nie wiem co odpowiedzieć, więc kręcę głową, spuszczając wzrok. Wyciąga plik kartek z szafki obok biurka, a kiedy w pełni podnoszę na niego wzrok, rozdziera je na pół i jeszcze na pół.
- To była twoja umowa.
Wyciąga kolejne kartki i podaje mi je, wraz z długopisem.
- Wymówienie, podpisz je. Nie chcę żadnych kłopotów.
Składam podpis i wiem, że źle robię nie czytając tego, ale składanie literek to ostatnie o czym myślę.
- Podpisz jeszcze to.
Podsuwa mi kolejny dokument i bez czytanie wiem, że to potwierdzenie o odebraniu wypłaty.
- Zabierz swoje należne, w szatni zostaw koszulkę firmową i spływaj mała. Nie pracujesz już tutaj, nie ma powrotu. A na przyszłość nie rób więcej takich rzeczy.
Podnosi groźnie swój głos na koniec. Kiwam szybko i posłusznie głową, zabieram białą kopertę i wychodzę. W szatni zostawiam koszulkę, ubieram swoje ciuchy, płaszcz i nie zwracając już uwagi na nikogo porzucam to miejsce. Kiedy jednak docieram na dół i widzę kto stoi przed wejściem, mam ochotę się cofnąć, jest za późno, gdy mnie zauważa. Nie widzę jednak u niego żadnej reakcji, po za tym, że na mnie patrzy. Dlaczego tu jest ? Dlaczego musiałam go rozpoznać ? Przełykam gulę kształtującą się w moim gardle i ignoruję jego nie przyjemne ściskanie. Pokonuje obezwładniający strach i ruszam przed siebie. Robi mi się ciemno przed oczami, kiedy przechodzę obok i mam wrażenie, że chwila dzieli mnie od upadku na chodnik, kiedy wymawia moje imię. Duszę się przez atak paniki i jestem wdzięczna ścianie budynku za podparcie.
- May, moje kochanie.
Mdłości atakują mnie, a zawroty głowy podwajają siłę. Wszystko dookoła wydaje się przyjmować szaleńcze tempo i zatrzymuje się, kiedy dotyka mojego ramienia. Skomlę, jego dotyk wypala dziurę w mojej skórze.
- Nie dotykaj mnie.
Mój głos nigdy nie był bardziej słabszy, a wszystkie rany jakie pozostawił na moim ciele wydają się teraz otwierać, przypominając cały ból jaki mi i matce wyrządził. Zaciska swoją dłoń na moim ramieniu jeszcze bardziej, na co odskakuje.
- Nie dotykaj mnie powiedziałam.
Owijam się dłońmi, jak wtedy kiedy chciałam ochronić się przed jego pasem, przed jego dłońmi. Wtedy byłam mała. Oczy mi się szklą, a chwilę później czuję łzy na policzkach. Pierwszy raz mają smak okropnej goryczy. Wiedzę przed sobą drobne dziecko i wiem, że jesteśmy tą samą osobą. Widzę je, posiniaczone i przerażone, nie obdarzone ani gramem miłości. Nie różnimy się mimo upływu czasu. Wiedzę tą dziewczynkę i chcę ją przytulić, zapewnić, że to się skończy. Chcę ją ochronić, chcę ochronić samą siebie przed nim, ale nie mogę. Widzę jej przestraszone, szeroko otworzone oczy i zaróżowione od ból policzki. Patrzą na nią, jak na kogoś innego, ale to właśnie jestem ja.
- Zmieniłaś się, ale oczy masz matki i włosy moje. Clara byłaby ze mnie dumna, że cię odnalazłem.
Mój żołądek kurczy się, ale nie mam czym zwymiotować.
- Nic nie mam z was, nigdy nie miałam.
Kręcę desperacko głową, nie dopuszczając tych słów do siebie, nawet jeżeli już trafiły głęboko w moje serce.
- Spójrz na mnie kochanie, jestem twoim ojcem, powinnaś okazywać mi szacunek.
Patrzę na niego i te kilka sekund wystarcza, bym została kompletnie złamana przez wspomnienia. Upadam przed nim na kolana, zanosząc się płaczem. Jego włosy są takie same jak wtedy, do ramion, okropnie przetłuszczone. Twarz jest bardziej zniszczona przez wiek, ma więcej zmarszczek i długi zarost, ale oczy nadal tak samo nieczułe. Uśmiech okrutny. Ciało mimo starości umięśnione, pokryte wszędzie niestarannymi tatuażami. To przez niego zostałam zgwałcona, to przez jego jebanego kolegę. Krzyczę, kiedy mnie ponownie dotyka, zwracając tym samym uwagę innych ludzi. Nie widzę już wyraźnie, a każde uderzenia mojego serca kuje mnie mocno. Ogarnia mnie czysta paranoja i tym razem to nie jest zwykła panika. Teraz stoję twarzą w twarz ze wszystkimi wspomnieniami, które teraz są rzeczywistością, stoję twarzą w twarz ze strachem i tym czego nigdy więcej nie chciałam widzieć. Stoję twarzą w twarz z moim ojcem, każdego dnia uciekałam przed lękiem spotkania go, a teraz kurwa tu stoi! Żywy i nienawistny.
- Moi koledzy ucieszą się na wieści, że odnalazłem córkę, zamieszkamy razem.
Mdleję na jego słowa i czuję jak moje ciało bezwiednie wygina się do tyłu, będąc jak zwiędła roślina. Plecami spotykam się z ziemią, a później uderzam głową. Czuję, jak wszystkie czynności życiowe zanikają u mnie na krótką chwilę. W uszach dźwięczy mi płacz małego dziecka, słyszę jak wtedy płakałam. W ustach czuję smak krwi, czułam go za każdym razem, kiedy kończył uczyć mnie "wytrwałości". Rozluźniam wszystkie swoje mięśnie i wypuszczam z między zębów wargę, którą przegryzłam. Odpływam i nie mogę powstrzymać tego. Zamykam oczy, ale unoszę powieki ostatkiem siły do góry, kiedy słyszę swoje imię padające nie z ust Albertha. Moje ciało podniesione jest z zimnych płyt chodnikowych i postawione na nogi. Nie mogę ustać i ta osoba to wie, bo nie zwalnia uścisku, ani na chwilę. Chłodne palce obejmują mój policzek i obracają w jakąś stronę, kiedy całkowicie zamykam oczy.
- May, podnieś oczy. Spójrz na mnie.
- Nie mogę.
Bełkocze niezrozumiale. Wiem, że jest przy mnie Zayn, nigdy nie pomylę tego głosu.
- Możesz. Nic ci już nie grozi, będę przy tobie.
- Obiecujesz ?
- Obiecuję. Otwórz oczy.
Znajduję jeszcze odrobinę siły i podnoszę powieki. Widzę jego brązowe tęczówki i mocno rozszerzone źrenice, widzę w nich pewność i jest to pierwszy raz, kiedy coś w tych oczach widzę. Obraz znów staje się zamglony i zamykam oczy. Słyszę kroki za plecami i głos mojego ojca, mówiący by Zayn oddał mu jego córkę. W kolejnej dawce paniki przybywa mi odrobinę energii, wystarczająco bym złapała oplatające mnie ramię mężczyzny i uczepiła się go mocno. Zayn warczy przekleństwa w odpowiedzi Alberthowi i każe mu odejść.
- Nie pozwolę nikomu cię dotknąć.
Szepcze ledwo słyszalnie.
- Zabiorę cię do hotelu.
Unosi mnie do góry, a moje nogi nie dotykają ziemi, kiedy wkłada ramię pod moje kolana. Czuję tylko ruchy naszych ciał, kiedy mnie niesie i nie mam nawet siły być zła o to, że się pojawił. Jestem mu wdzięczna.
- Odnajdę cię jeszcze May.
Mój ojciec krzyczy gdzieś z tyłu. Jutro już nikt mnie nie odnajdzie, nikt nigdy mnie nie znajdzie. Pod sobą czuję chłodną skórę, a za chwilę słyszę szczęk zapinanych pasów, którymi jestem przepasana. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi i długa cisza. Trwa chyba wieki. Nadal nie otwieram oczu, nie mogę tego zrobić. Jestem zdrętwiała. Czekam, aż usłyszę głos Zayna, ale nie słyszę. Nie chce już czekać, muszę iść spać, ale tylko na chwilę..

Opadam na miękką pościel i jestem przykryta chłodnym materiałem, który po chwili robi się ciepły od mojego ciała. Mruczę podziękowania i zaciskam oczy, kiedy z kącików wciąż wypływają drobne łzy. Przeszłość tej nocy nie da mi spokoju, a uderzy we mnie z największą siłą....

____________________________________________________________________________________________________________

 
 
 
Następny rozdział będzie z perspektywy Zayna i pojawi się na dniach, prawdopodobnie jutro.
Dziękuję za komentarze, jest ich naprawdę dużo, co cieszy mnie ogromnie..
Love you xxxx
 
 
Alberth- ojciec May
Clara- matka May

 
/Loveyoursmile




sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 38

Powietrze wokół nas staje się ciężkie, na tyle ciężkie, że wdychane ciąży mi w płucach. Nie mogę odnaleźć się w sytuacji, kiedy padam ofiarą ostrego spojrzenia Carmen. Muzyka grając cicho w tle nagle przestaje brzmieć, a wszystko pochłania bez dźwięk. Niepewnie spoglądam na Zayna, który patrzy na Carmen i tylko na nią, natomiast Carmen patrzy na mnie i tylko na mnie. Czuję, że powinnam coś powiedzieć, wytłumaczyć się, ale nie wiem jak. Jedyne co wiem to to, że na własne życzenie tkwię w tym wszystkim. I żałuję. Czuję teraz ogromną siłę żalu. Żałuje, każdego pocałunku z Zaynem, każdej chwili w jego pobliżu. Żałuję przyjętych od niego pieniędzy. Żałuję poznania go, a najbardziej żałuję, że żałuję. Właśnie tego żałuję... że żałuję, ponieważ gdybym teraz nie znała Zayna, a on stałby przede mną, wiem, że moje zachowanie względem niego byłoby dokładnie takie samo jak wcześniej. Bałabym się go, ale pozwalałabym mu się zbliżyć. Pozwalałabym się całować i odpowiadałabym na to. Żałuję, bo nie świadomie wciągnęłam się w to wszystko i wcale nie chcę kończyć. Żałuję, bo muszę to zakończyć. Dzisiaj, teraz, na zawsze.
- Kim ona jest ?
Pyta Zayna, ale jej głos nie jest surowy, jak jej spojrzenie. Jest spokojny i po prostu ciekawy.
- To jest May, May to jest Carmen.
Uśmiecham się do niej, a ona to odwzajemnia. Nienawidzę siebie z całego serca.
- Miło cię poznać.
Mówi miło i podaje mi dłoń. Zmuszam się do podania swojej, nie potrafię patrzeć jej w oczy, kiedy na moim sercu ciąży wszystko czego się dopuściłam.
- Kim jesteś May ?
Wypuszcza moją dłoń, a ja natychmiast ją zabieram i zerkam na nią, szybko spuszczając wzrok na blat. Kim jestem ? Jestem nikim.
- Sekretarką Zayna.
Mówię pierwsze co przychodzi mi do głowy. Spoglądam na mężczyznę, a on uśmiecha się pokrzepiająco.
- Nie za dużo masz tych sekretarek ?
Zwraca się do Zayna, a w jej głosie słychać rozbawienie. Jest tak pełna spokoju i pozytywnej energii. Pełna gracji, kobieta biznesu. Idealne odzwierciedlenie jego. Przesuwa się do Zayna i siada obok łącząc ich dłonie razem na blacie. Można pomyśleć, że robi to, by pokazać co należy do niej, ale w jej gestach jest miłość i coś jeszcze, coś czego nie umiem zdefiniować.
- Co cię tu sprowadza ?
Zwraca się do mnie, a ja jestem pewniejsza niż zwykle.
- Przyszłam się zwolnić. Przepraszam, że naruszam waszą prywatność, ale to ważne.
Spuszczam wzrok, ale zaraz podnoszę go na Malika. Patrzy na mnie wyczekująco z grymasem na twarzy, jakby wiedział, że to co powiem mu się nie spodoba.
- Chcę wszystko zakończyć. Tu i teraz.
Mruży groźnie oczy. Zrozumiał.
- Oh.
Carmen wzdycha.
- Widzę, że Zayn zadbał o twoje potrzeby.
Spogląda na mój talerz, a ja podążam za jej wzrokiem i kiwam.
- Chcesz coś jeszcze do picia ?
- Nie dziękuję.
- May, przejdźmy do mojego gabinetu, omówimy parę spraw.
Zayn wstaje ze stołka, a blondynka za nim. Obdarza go pocałunkiem, co łamie mi serce raz drugi. Naprawdę nie wiem czemu czuję ten ból w klatce. Mimowolnie podnoszę dłoń i pocieram bolące miejsce.
- Chodźmy.
 Mężczyzna wskazuję długi korytarz i prowadzi mnie do drzwi po lewo. Wpuszcza mnie pierwszą i wchodzi za mną, zakluczając masywne, dębowe drzwi.
- May ?
Próbuje złapać mnie za dłoń, jednak w porę się odsuwam.
- Nie chcę już tego wszystkiego. Pozwól mi odejść Zayn i zakończmy to.
Mój głos nadal jest odważny, pomimo łez, które zaczynają dryfować pod moimi powiekami.
- Nie.
Ponawia swoją próbę złapania mnie i tym razem mu się udaje. Trzyma mocno mój nadgarstek i nawet armia brytyjskich żołnierzy nie dałaby rady mnie uwolnić.
- Nie krzywdź mnie.
Przez jego twarz przebiega szok, a za nim powaga, która pozostaje na dłużej.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził. Dlaczego właśnie to powiedziałaś ?
- Właśnie mnie krzywdzisz. Nie potrafię żyć z poczuciem winy i tym całym bagażem, a ty mnie do tego zmuszasz.
Nie tylko ja jestem zaskoczona swoją pewnością. W jednej sekundzie popycha mnie na ścianę, a później przywiera do moich ust w pocałunku pełnym agresji. Nie odpowiadam ani razu, chociaż wewnątrz zaczynam tego pragnąć.
- Odpowiedz May.
Zaciska palce na moim biodrze i ponownie całuje. Jestem dumna z siebie, że strach mnie nie obezwładnił, a łzy nie szukają ujścia. Jestem duma z tego, że mam kontrolę nad sobą. Coś, czego tak długo szukałam od ostatniego gwałtu. Umiem opanować strach i swoje uczucia. Jestem spokojna, a on zdesperowany.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chcesz mnie więcej widzieć, a obiecuję, że nie zobaczysz.
Patrzę w jego oczy i otwieram usta. Słowa grzęzną w moim gardle na długą chwilę. Chcę go widzieć, chcę by był blisko. Nie ważna jak bardzo jest to nienormalne, przy nim czuję się naprawdę bezpiecznie i silnie.
- Nie chcę cię więcej widzieć.
A jednak słowa opuszczają moje usta. Nie zawsze to czego pragniemy jest odpowiednie. Czasem trzeba swoje potrzeby schować w kieszeń i zadbać o to, by inni nie ucierpieli. To nie ja byłam pierwsza. To Carmen. Ona jest jego dziewczyną. Ja jestem jedynie przeszkodą w ich związku i mądre będzie jeśli sama się usunę. Nie chcę krzywdzić ludzi, zbyt wiele razy sama zostałam źle potraktowana.
Mała dziwka z ciebie.
 Nigdy więcej nie chciałam słyszeć tych słów, a jednak słyszę. Powróciły wspomnienia i głos ojca, który cały czas je powtarzał. Zgadzam się z nim. Zayn odsuwa się ode mnie i otwiera drzwi przede mną. Przez chwilę wokół panuje cisza, ale odzywa się w końcu szorstkim głosem.
- Nie zobaczysz mnie więcej, obiecuję. Znajdziesz drzwi.
Kiwam głową i właśnie wtedy zbierają się w moich oczach łzy. Nie mogę się ruszyć i po prostu stoję.
- Pośpiesz się.
Jego głos jest wyprany ze emocji, zupełnie chłodny. Czuję wilgoć ściekającą po moim policzku, aż po brodę. Decyduję się spojrzeć na Zayna, ten ostatni raz, ale jego wzrok jest utkwiony zupełnie gdzie indziej.
- Idź już, nie mogę na ciebie patrzeć.
Wycieram łzy i wychodzę na korytarz, a później z mieszkania, nie odpowiadając na pożegnanie Carmen. Wchodzę do windy i ot co się dzieje.
Kolejny raz rozbija się mój świat, chociaż nie powinno tak być, nie powinnam tak się czuć.

___________________________________________________________________________________________________

 
Huh to się porobiło... rozdział nie jest idealny, ale jest jaki jest.
Ogromnie wam dziękuję za ten dzień z wami.
Mam jeszcze jedną niespodziankę, jeżeli mi się uda, postaram się dodać jutro rozdział 39.
 
Kocham was tak bardzo, ten blog i wy to całe moje życie.
Nigdy nie uda mi się wystraczająco wam podziękować.
(Wiem powtarzam się, ale będę to robić do usranej śmierci :D) 
 
 
 
Pewien anonim wspomniał, że w piątek miał urodziny, właściwie to wczoraj. Cóż nie zapomniałam, ale czekałam na dzisiaj, by złożyć ci życzenia.
A więc, wszystkiego najlepszeeeeeeeeeeeeeeeeeeego :D Spełnienia marzeń, zwłaszcza tych, o których nikomu nie mówisz, bo przecież każdy takie ma, które trzyma tylko dla siebie.
Wiecznego uśmiechu na twarzy, bo chociaż cię nie znam, wiem że uczyniłabyś nim mój dzień lepszy, a przecież uśmiech jest najpiękniejszy.  A najważniejsze czego Ci życzę, to tego byś była szczęśliwa.
Po prostu, nie żałuj niczego i bądź najszczęśliwszą osobą na tym cholernym świecie !!!!!
Kochająca cię...
 
Loveyoursmile
xxxxxxxx
 
 
Ps. Czytając wasze komentarze, mój uśmiech sięgał czoła :) Nie ważne, że to nie możliwe, uwierzcie mi na słowo, że tak było.

Rozdział 37

_________________________________________________________________________________
(Zayn)
Kiedy May wczoraj zasnęła, nie zamierzałem z nią spać. Po prostu znużyło mnie, więc położyłem się na chwilę. Nie chciałem spać. Ale gdy sen zaczął mnie pochłaniać pozbyłem się spodni i zasnąłem. Nie przykrywałem się, nie chciałem naruszać jej przestrzeni. Rano zamierzałem wyjść nim się obudzi, dlaczego kurwa spałem tak długo ? Czułem jak mnie przykrywa, a kiedy otworzyłem swoje oczu, jej były zamknięte, ale nie długo. Potrzeby jaką później poczułem by ją pocałować, nie dało się niczym stłumić. Musiałem to zrobić, nawet jeżeli wiedziałem, że nie będzie tego chciała. Czułem się źle z jej łzami, ale nie mogłem tego przerwać. Nie jestem chujem, by posuwać się za daleko, znam granicę tej dziewczyny i nie zamierzam przekraczać ich bez jej zgody. Wiem, że nie darzy mnie pełnym zaufaniem i nigdy nie będzie, ale oczekuję od niej chociaż połowy. Wciskam pocałunek na środek jej ust, odczuwając ponownie jej słodki smak. Jest tak doskonały. Uzależniający. Pochłaniający. Przyjemny. Nie lubię, gdy odpowiada mi kiwnięciem, to nieznośny nawyk i choćbym miał urwać głowę mojej małej May, oduczę ją tego. Nie przestanę jej również całować, zamierzam to robić, kiedy będę chciał. Nie umiem już powstrzymać pragnienia jakie we mnie wyzwala. Wciąż kocham Carmen ponad wszystko, ale tkwiąc tutaj, chcę po prostu czuć na swoich ustach, usta May. Odsuwam się od niej i staję na nogach, słysząc wibrację telefonu w kieszeni swoich spodni. Podnoszę je i wydobywam urządzenie, krzywiąc się na imię widniejące na ekranie. Nabieram uspokajający oddech, by nie wybuchnąć przed czasem.
- Zayn Malik, słucham ?
- Dzień dobry panie Malik.
Krzywię się na piskliwy głos kobiety, tym bardziej iż wiem, że na pozór udaje słodką.
- Pana starania na nic.
Zalewa mnie krew, kiedy słyszę jej słowa. Wiem, że na mojej twarzy rysami zaznacza się wściekłość na kobietę, a ponieważ nie chcę wystraszyć May, idę do łazienki.
To, że odkryłem w sobie nie dawno uczucia, nie znaczy, że jest to dobre...

___________________________________________________________________________________
 Moje serce podskakuje na kilka krzyków padających za drzwiami łazienki. Staram się pochwycić jakieś słowa, ale są to stłumione, zniekształcone wrzaski. Jedyne co udaje mi się usłyszeć to słowa, które już kiedyś padły. Wypowiada je po długiej ciszy, jakby zaczął prowadzić rozmowę z kimś innym. "Życie albo śmierć", cisza znowu zapada, ale dodaje później "ja wybieram życie". Naprawdę nic nie rozumiem i przeraża mnie ta niewiedza. Jaka śmierć ? Czy on chce czyjejś śmierci ?
- Mayer ?
Podrywam głowę do góry, zerkając na ubranego Zayna.
- Muszę jechać do pracy. Nie będzie mnie przez najbliższe dni. Muszę wrócić do Nowego Jorku i rozwiązać problemy. Opłacę twój pokój na cały przyszły tydzień, możesz tu zostać.
Wyciąga z kieszeni kilka banknotów i kładzie je na szafce nocnej obok mnie.
- Powinno starczyć ci na jedzenie.
Otwieram usta, by powiedzieć, że nie potrzebuję, ale mi przerywa.
- Nie próbuj ze mną dyskutować.
Ostrzega groźnie i pochyla się nade mną.
- Nie zrób nic sobie i bądź ostrożna.
Całuje mnie leniwie, a później zabiera marynarkę i idzie do drzwi.
- Jeżeli dowiem się, że tańczyłaś dla kogoś w barze, obiecuję, że przekroczę wszystkie granicę, żeby cię ukarać.
Zamyka za sobą drzwi i znika.

***
Trzy kolejne dni mijają identycznie, w tej samej rutynie. Śpię, idę do pracy, wracam, śpię. Zdarza się, że jeszcze jem. Czwartego dnia wypada sobota, więc po pracy odbieram tygodniową wypłatę i wracam do hotelu, odkładając ją w swoim tymczasowym pokoju głęboko na dno torby. Niedzielę mam wolną, ale nie wychodzę nigdzie z pokoju. Nie chcę tego robić, mam wrażenie, że mogłoby się stać coś złego. Po prostu siedzę i cieszę się chwilami, gdzie nie jestem skazana na ciągłe niebezpieczeństwo. W nadmiarze korzystam z prysznica, mają tutaj ciepłą wodę, naprawdę ciepłą. Piątego dnia jest poniedziałek i rozpoczynam dzień identycznie jak we wcześniejsze dni. Wykonuję tą samą rutynę, wiedząc, że w przyszłym tygodniu będę już mogła uciec. Odejdę z pracy.
20 minut przed godziną 19 wychodzę z hotelu i wolnym krokiem, kieruję się na Piccadilly. Stamtąd trzy kroki do mojej pracy. Zmianę zaczynam o 20:30 i tak spędzam całą noc. Na obsługiwaniu klientów raz za razem. Sophia, dzisiaj nie pracuje, więc nie mam nawet do kogo się odezwać. Nie chodzi o to, że ta samotność mi przeszkadza. Po prostu od bardzo dawna nie miałam żadnej koleżanki, a nawet krótka rozmowa z blondynką sprawia mi radość. O 23:30 opuszczam miejsce pracy i żwawym krokiem wracam do hotelu. Zatrzymuję się, kiedy z klubu w pobliżu mojego starego mieszkania wytacza się Marcel ze znajomymi. Przybliżam się do ściany budynku, chowając w cieniu. Dobrze wiedzieć, że wciąż żyje. Nie chcę, by stało mu się coś złego. Nie pragnę tego, mimo wszystkiego co było. Chwieje się na wszystkie strony, z wielkim trudem przechodząc na drugą stronę ulicy. Podpierając się na przyjacielu, staje prosto i rozgląda dookoła. Ruszam powoli, nie oglądając się za siebie. Wystarcza mi wiedza, że żyje.
- May !
Przyśpieszam, słysząc jego głos. Nie mógł mnie zobaczyć. Ryzykuję jedno zerknięcie, a on znowu krzyczy. Ale nie patrzy na mnie, idzie przed siebie w przeciwną stronę, wykrzykując moje imię.
Krzywię się na ten widok i zostawiam go daleko za sobą. Wtorkowy poranek jest inny niż wszystkie. Gdy otwieram oczy Zayn siedzi na łóżku i obserwuje mnie. Jestem kompletnie zaspana, więc nie przywiązuję do tego większej wagi i przekręcam się na brzuch, ponownie zasypiając. Dochodzi mnie jeszcze jego cichy chichot, a później znowu pochłania mnie ta cisza i spokój.

***
Naciągam na siebie kołdrę, kiedy coś ją ze mnie ściąga i wydaję cichy jęk. Oddycham spokojnie, wciąż trwając w pół we śnie. Coś znowu zabiera mi kołdrę, więc warczę pod nosem i z powrotem naciągam ją na siebie, przykrywając się po samą szyję. Sytuacja się powtarza, a kiedy ponownie przykrywam się pościelą, dochodzi mnie śmiech.
- Nie możesz spać cały dzień May.
Znam ten głos. Marszczę nos i nieruchomieję na chwilę, myśląc. Zayn. Podnoszę powieki i siadam, wpatrując się w mężczyznę obok mnie. Uśmiecham się na jego uśmiech i przecieram sklejone od snu oczy.
- Lubię oglądać twój nagi tyłek o poranku.
Rozszerzam oczy i wpatruję się w niego, nie wierząc, że to powiedział. Śmieje się pod nosem i obejmując mój policzek składa delikatny pocałunek na moich ustach, a po tym kolejny aż zaczynam odpowiadać.
- Mówiłem, że będę cię całować, kiedy będę chciał.
- Jesteś inny.
Wyrzucam z siebie, nie rozumiejąc jego zmiany.
- Wesoły ? Cieszę się, że wróciłem, to wszystko piękna May.
Nie znane uczucie ogarnia mnie na jego ostatnie słowa, miłe uczucie, nawet jeśli wewnątrz moje serce znowu zaczyna krwawić, nie jestem piękna, nie mogę taka być.
- Czemu musiałeś wyjechać ?
- To moje życie, nie dotyczy ciebie.
Całuje mnie jeszcze raz i wstaje z łóżka.
- Ubierz się, zabiorę cię na śniadanie.
Wstaję posłusznie, zakrywając swój tyłek koszulką. Nie jest nagi, mam majtki. Myję zęby pastą i palcem, nie mając tutaj szczoteczki. Ot co zapomniałam kupić, a Marcel pozbawił mnie mojej. Rozczesuję włosy i ubieram stare jeans, sweter, a w pokoju kurtkę i buty.
- Już.
Informuję go i wychodzimy.

***
Jemy w ciszy śniadanie w apartamencie Zayna. W tle gra cicha muzyka, a męski głos śpiewa Angel. Spokój przerywa trzask jakiś drzwi, a zaraz po tym, przede mną pojawia się kobieta. Kobieta, którą już widziałam. Carmen.

________________________________________________________________________________________________



Konfrontacja !!!!

/Loveyoursmile


Rozdział 36

Oddycham ciężko, kiedy odrywa się ode mnie i wstaję na równe nogi. Nie widzę za wyraźnie przez łzy, ale jego ciepły uśmiech mi nie umyka. To nie mogło się wydarzyć. Nie mogło. Zakrywam twarz dłońmi i próbuję się uspokoić.
- Prosiłam byś mnie nie dotykał.
Mój głos jest chrapliwy i z trudem wymuszam, by zabrzmiał wystarczająco głośno.
- Dlaczego tego nie chcesz ?
Kręcę głową i znikam za drzwiami łazienki. Moje gardło ściska się boleśnie. Nie mogę wyzbyć się poczucia winy. Cholera. Sumienie mnie zabije. Jak musi czuć się Carmen ? Czy ona o tym wie ?
- May ? Otwórz drzwi.
Zaciskam dłonie na włosach i siadam na zamkniętej klapie kibla. Nabieram uspakajający oddech i przecieram oczy. Nie mogę się mazać. Moje zachowanie jest absurdalne.
- Otwórz mi drzwi.
Jego głos zmienia się ze spokojnego i potulnego, w spokojny i stanowczy. Przekręcam zamek w drzwiach, tym samym umożliwiając mu wtargnięcie do środka.
- Próbuję zrozumieć, ale nie potrafię May. Powiedz mi dlaczego płaczesz.
Kuca przede mną i naprawdę nie chcę na niego patrzeć. Nie mogę.
- Masz dziewczynę. Nie chcę cię dotykać, ty nie dotykaj mnie. To jest złe.
Pociągam nosem nieelegancko i wstaję, jednak łapie mnie w pasie i z powrotem sadza.
- Posłuchaj. Wiem co robię. Wszystko biorę na siebie. Jeżeli ktoś będzie żałował to tylko ja. Ciebie nie dotyczy moje życie. Pamiętasz po co tu jestem ? Po to, żeby zmniejszyć twój strach do płci męskiej, zajmijmy się tym. W porządku ?
Kręcę głową, nie jest w porządku.
- May, to moje życie, nie żałuj za mnie moich decyzji.
Mówi zirytowany. Wciska na moje usta pocałunek, mimo moje woli i pociąga mnie za ramiona w górę. Próbuję nie okazywać bólu, ale z moich ust wydobywa się syk, kiedy nieświadomy niczego zaciska dłoń na moim przedramieniu. Nie mam czasu odskoczyć, od razu chwyta rękaw mojej bluzki i podnosi go wysoko.
- Co to jest ?
Spogląda na mnie i przesuwa kciukiem po zmieniających barwę siniakach.
- Nic.
Staram się zabrać od niego swoją rękę, ale choćbym miała ją sobie oderwać, nie puści.
- Cholera jasna Mayer.To też zrobił ci Marcel ?
Zaprzeczam, nawet jeśli nie ma to najmniejszego sensu. Zdaje się, że przy nim moje kłamstwa nie wychodzą.
- Trzeba to czymś posmarować. Dlaczego nie pokazałaś mi tego od razu ?
Wypuszcza moją dłoń z uścisku i warcząc do siebie pod nosem, opuszcza łazienkę. Zostawia mnie w spokoju, a zaraz po tym słyszę jak drzwi hotelowego pokoju trzaskają. Wzdycham ciężko i przemywam w zlewie twarz. Zostaję w łazience dłuższą chwilę, a kiedy wchodzę do pokoju nie ma śladu po marynarce, ani żadnych rzeczach Zayna. Zdejmuję z siebie spodnie, zostając w bieliźnie oraz bluzce. Wchodzę pod kołdrę, zaplątując nogi w chłodnym materiale. W cale nie jest wcześnie, żeby pójść spać. Hotelowy zegarek na ścienny pokazuje 22:31. Przed wizytą Malika byłam w pracy, obecnie kosztuje mnie ona dużo nerwów. Ciekawe spojrzenia dopadają mnie z każdej strony, a ci odważni pytają kto mnie pobił. Przytulam policzek do poduszki i prawie zamykam oczy, kiedy drzwi się otwierają.
- Możesz spać.
Zamek cicho szczęka, kiedy z powrotem zamyka drzwi. Odkłada swoją marynarkę na fotel w rogu pokoju i z białym pojemniczkiem przysiada na skraju łóżka od mojej strony. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, gdy chwyta moją dłoń i układa ją sobie na udzie. Czuję ciepło jego skóry nawet przez materiał spodni od garnituru.
- Jesteś na coś uczulona ?
Potrząsam głową na nie, marszcząc czoło.
- Dobrze. Nie będzie cię bolało, a ślady szybciej znikną.
Rozsmarowuje zimną maź na moim obrażeniu i odkłada pojemniczek na szafkę nocną, kiedy kończy.
- Możesz iść spać.
Znika w łazience, a przez otwarte drzwi widzę jak myje ręce. Zamykam oczy, nie chcę z nim rozmawiać. Nie potrafię. Boje się konsekwencji. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Nie chce być tą co niszczy związki ludzi, nawet jeżeli już nią jestem. Chcę zasnąć, obudzić się rano, przetrwać dzień, pójść do pracy i wytrzymać do końca tygodnia, odebrać należne, wytrzymać kolejny tydzień, a kiedy odbiorę kolejną wypłatę, wyjadę. Nie wiem dokąd. Nabieram spokojny oddech i powoli wypuszczam powietrze, zasypiam.

***
Przeciągam się i zakrywam usta, kiedy ziewam. W pokoju jest jasno, tak jasno, że białe ściany, na które pada światło mnie oślepiają. Ze zmęczeniem przekręcam się na drugi bok, ale zatrzymuję się w pół ruchu, gdy okazuje się, że nie jestem sama. Do teraz nie wiedziałam, że dzielę z kimś łóżko. Oczy Zayna wciąż są zamknięte, a jego usta lekko rozchylone. Dłonie trzyma przy sobie, leżąc na boku, twarzą do mnie. Jego górne partie ciała unoszą się i opadają z każdym jednym oddechem. Śpi w samych bokserkach i koszuli, która się wymięła, ale nie jest przykryty kołdrą, nawet najmniejszym skrawkiem. Nie chciał mi jej zabierać ? Mimo wolnie przykrywam jego dolne partie, chowając twarz z powrotem w poduszce. Nie chcę by marzł, nawet jeśli czuję się źle i niewygodnie z tym, że śpi obok mnie. Zamykam oczy, kiedy po spojrzeniu na jego różowe usta, przypominają mi się wszystkie pocałunki. To nie odpowiednie, ale wspomnienia żyją wbrew mojej woli, wbrew woli wszystkich. One po prostu są i przychodzą do nas, kiedy chcą.

Otwieram oczy i mrugam nimi, kiedy widzę brązowe, patrzące w prost w moje.
- Przepraszam, myślałem, że obudzę się przed tobą i wyjdę.
Ogarniają mnie przyjemne ciarki na jego ochrypły, niski głos.
- Przykryłaś mnie ?
Czuję ciepło na policzkach i od razu wciskam twarz w poduszkę, nic nie odpowiadając.
- Nie wstydź się May. Dziękuję.
Spoglądam na niego, ale nie mam za dużo czasu, bo od razu czuję jego usta. Przywiera do mnie całą siłą, przewracając na plecy. Nie czuję przyjemności, pierwsze co czuję to obezwładniający strach. Mocno całuje moje usta, przygryzając dolną wargę. Gdy odzyskuje władzę nad swoim ciałem, próbuję go odepchnąć i proszę, by przestał, ale on tego nie robi. Łzy spływają po moich skroniach i to nie jest tak, że płaczę, bo coś mnie boli, z radości, czy ze strachu. Po prostu płaczę, bez powodu, to chyba już naturalna reakcja moich nerwów na to wszystko, ale nie boje się go.
- Uspokój się.
Całuje mój policzek i z powrotem wraca do ust.
- Nie posunę się za daleko. Ufamy sobie. Ufaj mi.
Każdym wyczulonym zmysłem czuję jego nawet najdelikatniejsze ruchy. Moje ciało i umysł są czujne, ale nie walczę już. Po prostu poddaje się, gotowa do ataku w każdej chwili. Chłodne palce jego dłoni zaciskają się w zagłębieniu mojej talii, gdy coraz bardziej przenosi się nade mnie.  Oddaje jego pocałunek. Ufamy sobie. Próbujemy. Ja próbuję. Dmuch na moje zwilżone wargi, przez co odczuwam przyjemny chłód i opiera się czołem o moje. Kciukami ściera łzy z moich policzków, opierając się łokciami po obu stronach mojej głowy. Jego wzrok jest zamglony i wciąż nade mną zwisa.
- Jest w porządku ?
Kiwam głową, a on wydaje zirytowany jęk.
- Naprawdę muszę oduczyć cię kiwania głową na tak i nie, to okropny nawyk.
Mówi poważnie i mruży oczy.
- Jak przed chwilą sprawdzałem miałaś język.
Nie mogę nic poradzić na to, że zaczynam chichotać. Rozbawił mnie, nawet jeżeli nie było to jego celem.
- May ?
- Hm ?
- Będę cię całował, kiedy będę chciał. Przywyknij do tego. Nie umiem się już przed tym po wstrzymywać.
Całuj mnie w środek ust i odsuwa się ode mnie, wstając z łóżka.
Przywyknij May...
Przywykam. Przywykam do wszystkiego. Do niego.
____________________________________________________________________________________________________________


Spóźnionego  H A P P Y   H A L L O W E E N   ! ! !

Tak myślałam wczoraj o Zaynie i doszłam do wniosku, że powinnam zmienić nazwę z "Promise ?" na "Niewierny". Nie zrobię tego, bo było by duże zamieszanie, ale zdecydowanie to ff powinno nazywać się "Niewierny" :D



/Loveyoursmile