Zimny wiatr smaga moje policzki, kiedy wchodzę po schodach. Budynek został pozbawiony okien na klatce przez ulicznych łobuzów, którzy niegdyś urzędowali stale na ostatnim piętrze. Jeszcze wtedy Marcel jako tako się trzymał. Mogłam liczyć na interwencje z jego strony, gdybym rzeczywiście jej potrzebowała. Miał prace, a jego alkoholizm nie osiągał jeszcze tego wysokiego stadium. Później prace stracił, a wszystko z tym zaczęło się zmieniać. Szarpię za klamkę, która nie chce ustąpić i wkładam dużo siły, by w końcu drzwi się otworzyły. Wydają przeciągłe skrzypnięcie, a później na zgrzybiałe linoleum wypada śrubka od zawiasu. Ignoruję ją i wchodzę do mieszkania, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Smród papierosów i taniego alkoholu od razu uderza w moje nozdrza, skutecznie je drażniąc. Ten kto mówi, że alkohol nie ma zapachu jest głupi. Wykrzywiam usta w obrzydzeniu i cicho przechodzę do salonu. Po moim "chłopaku" nie ma śladu. Cicho drepcze do sypialni i żałuję, tego ruchu.
- Jak się z nim bawiłaś ?
Marcel odwraca się od okna w moją stronę.
- Odpowiedz kurwa ! Jak się z nim bawiłaś ?!
Kulę się w miejscu i ciężko przełykam ślinę. Serce bije mi mocno i boję się, że jeżeli stanie z wysiłku, to nie zabije już nigdy więcej. Obracam się i zamierzam uciec, jednak zostaję uprzedzona. Duże dłonie dociskają drewnianą płytę z ogromną siłą, aż trzaska z głośnym hukiem przede mną.
- Nauczę cię mówić i kurwa odpowiadać.
Obraca mnie i mocno pcha na zamknięte drzwi. Jęczę, kiedy w płucach przez chwilę brakuje mi powietrza, a nie jestem zdolna by je pochwycić, przez ból spowodowany zderzeniem.
- Kim jest ten facet ?
Pochyla się nisko, aż moją twarz owiewa jego oddech. Jest czysty.
- Mów !
Ściska mój podbródek, po czym z siłą odrzuca go w drugą stronę.
- T-to j-jest.. o-on.. m-mó-j-j zna-a-jomy.
Kłamię. Jąkam się okropnie, co tylko pobudza nerwy Marcela. Trzęsę się, a wszystko co jadłam rano zbiera się w moim przełyku.
- Imię ?
Zaciskam oczy i wiążę usta.
- Odpowiadaj !
Uderza dłonią w ścianę obok mojej twarzy, czuję chłodny powiew na policzku.
- Nie pozwolę, byś pieprzyła się z kim popadnie pod moim dachem !
Wydziera się głośni, jego słowa są niepoważne. Potrząsa mną, mocno ściskając moje przedramię. Ból przeszywa moją rękę na całej długości pulsując.
- Boli mnie.
Kwilę cicho, na co on uśmiecha się wrednie. Zaciska swoją dłoń jeszcze mocniej, niemal łamiąc moje kości.
- Marcel puść. Przerażasz mnie.
Pcha mnie na podłogę, przez co uderzam głową w kant łóżka. Podwijam nogi do klatki, kuląc się w kłębek. Zbyt bardzo się boje, by odczuwać ból uderzenia.
- Nie rycz !
Nie wiem, że płacze puki mi nie mówi. Zrzuca z komody resztki przedmiotów i kilkoma z nich ciśnie we mnie.
- Pakuj swoje rzeczy i wypierdalaj z mojego mieszkania. Rozumiesz ?
Milczę i z przerażeniem patrzę na niego. Nozdrza rozszerzają mu się gwałtownie, kiedy szybko oddycha.
- Zrozumiałaś kurwa ?
Kiwam głową, zasłaniając się rękoma. Wychodzi z pokoju, a po nim, jak po burzy zostaje cisza i spustoszenie. Zaczynam płakać w głos. Słychać moje pociąganie nosem i szloch.
Zostałam bez mieszkania.
Na drżących nogach podchodzę do szafki i wyciągam swoją nie wielką ilość ciuchów. Pakuje je do torby podróżnej, którą miałam w zwyczaju zabierać do klubu. Na wierzch wrzucam podarte i uszkodzone już po wcześniejszych razach zdjęcie matki i zapinam zamek, z cichym szelestem. Ocieram mokre policzki, próbując uspokoić oddech i narastający płacz. Klękam na kolanach i wsuwam torbę głęboko pod łóżko. Jeszcze nie teraz, nie mogę stąd odejść. Nie chcę spać na ulicy, nie kiedy jest tak zimno. Podnoszę się z podłogi i zapinam kurtkę po samą szyję. Pociągam nosem i ocieram go wierzchem dłoni. Przeczesuję palcami włosy i wyczuwam z tyłu sporych rozmiarów guza. Syczę cicho, kiedy naciskam na niego zbyt mocno.
- Kilka dni.
Szepcze do siebie i wychodzę z sypialni. Widzę cień Marcela w kuchni, więc biegnę do drzwi, wypadając z mieszkania.
-Jesteś piękna May.
- Nie mów tak.
- Jesteś piękna złotko.
- Nie mów tak do mnie.
- Kocham cię.
- Czemu to mówisz ? Nie mów do mnie.
- Spędzę z tobą wszystkie moje dni. Razem May. Na zawsze. Nierozłącznie.
- Zabierzesz mnie stąd ?
- Gdzie tylko chcesz, będziesz przy mnie bezpieczna... Nasze imiona pasują do siebie. Są na te same litery.
- Marcel i May.
- Właśnie. Będziesz bezpieczna przy mnie. Obiecuję.
Niemal upadam na chodnik, potykając się o własne nogi. Odganiam to wspomnienie od siebie i zanoszę się płaczem.
Będziesz przy mnie bezpieczna... Zmuszam swoje mięśnie do pracy i porywam się w bieg. Nogi same niosą mnie po deptaku wśród odradzającej się zieleni St.James's Park. Daje z siebie wszystko do momentu, w którym płuca nie zaczynają mnie palić, pozbawione wszelkiego powietrza. Ciężko dyszę i ledwo przekładam nogi przez barierkę.. uderzam ciałem w zimną trawę. Czuję jakbym umierała. Słyszę swój świszczący oddech i mam wrażenie, że słyszą go wszyscy. Do miejsca pracy zostały mi przysłowiowe trzy kroki i potrzebuję być tam wcześniej, by móc doprowadzić się do stanu mniej byle jakiego.... Jestem słaba.
***
Spuszczam głowę, kiedy kolejny raz padam ofiarą ciekawskiego spojrzenia. Czemu na mnie patrzą ? Adrenalina w pełni opuściła moje ciało i czuję się obolała.
- Ojej, skarbie. Co stało ci się w rękę ?
Podrywam wzrok na Sophie, a później podążam za jej troskliwym spojrzeniem. Moje przedramię zdobią cztery sine pręgi, zrobione przez Marcela. Wyglądają okropnie. Dotyka ich lekko na co odskakuje, wyginając twarz w grymasie.
- Wygląda jakby ktoś zmiażdżył, albo porządnie obił ci rękę. Widział to lekarz ?
Kręcę głową. Jej idealnie wyskubane brwi unoszą się do góry i kręci głową z dezaprobatą.
- Powinnaś jechać z tym do szpitala, wygląda źle.
- To tylko siniaki.
Zejdą. Z czasem. Mlaszcze niezadowolona, ale przyjmuje moje słowa.
- Gdybyś mnie potrzebowała, wołaj śmiało.
Uśmiecha się ciepło i odgarniając równo ściętą blond grzywkę odchodzi. Spoglądam jeszcze raz na swoje ramię i kręcąc na nie głową wracam do pracy.
***
(następny dzień)
Na palcach przemykam obok nieprzytomnego ciała Marcela i bez dźwięcznie zamykam za sobą drzwi. Oddycham z ulgą, szybko skacząc ze stopnia na stopień. Kiedy wczoraj wróciłam późną nocą do mieszkania, było puste. Nie spałam długo, nie mogłam spać. Mój mózg nie chciał zaprzestać pracy. Czuwałam większą część nocy, nasłuchując czy już wrócił. Skręcam za rogiem, obierając krótszą drogę niż wczoraj. I tak wydaje się, że zaraz będę spóźniona. Cholera nie mam nawet zegarka. Pocieram swoją skroń, wzdychając zirytowana. Wchodzę na długi parking, ale zaraz się cofam. Oddech momentalnie sprawia mi trudność i wiem, że zaskoczenie bardzo wyraźnie jest widoczne na mojej twarzy.
- Carmen przestań !
Cofam się jeszcze o krok, widząc jak Zayn obejmuje obcą mi dziewczynę i śmieje się głośno. Wiem, że nie pierwszy raz widzę te blond włosy i długie nogi.
- Wszystko w porządku.
Odzywa się miękkim głosem kobieta i łapie go za ramię. Ten sam głos słyszałam tamtego dnia w jego klubie, wypowiadający
"Do widzenia kochanie". Ona jest tą piękną kobietą o niecodziennych kształtach. Czuję się jak intruz, ale kiedy ich usta złączają się, moje nogi wrastają w ziemię. Kładę dłoń na klatce piersiowej i pocieram jej lewą stronę, odczuwając ból. Serce kłuje mnie raz po raz, a ja nie umiem uspokoić tego. Jeszcze wczoraj to ja stałam na jej miejscu. Dawałam się ponieść. Omotać. Pragnęłam, by nie przestawał mnie całować. Potrzebowałam go więcej, aż sama pokusiłam się na krok. Zaciskam usta i opuszczam rękę. Chciałabym nie widzieć. Wzrok brązowych oczu pada na mnie i przez chwilę patrzymy na siebie. Jego twarz nic nie wyraża, może
niemą prośbę bym odeszła. Kiwam do niego głową i spuszczam wzrok. Odchodzę drogą, którą przyszłam...
__________________________________________________________________________
(Zayn)
Mój telefon dzwoni na szafce, kiedy zapinam spinki na mankietach koszuli. Wzdycham ciężko i odbieram urządzenie.
- Zayn Malik, słucham ?
- Dzień dobry panie Malik. Z tej strony John.
Marszczę brwi. May.
- Czy coś się stało pannie Mayer ?
- Nie.. niezupełnie.
- Proszę wprost.
- Ma ślady pobicia na twarzy.
Zamykam oczy i zaciskam palce wskazujący i kciuk u nasady nosa.
- Jest jeszcze w pracy ?
- Jest.
- Dziękuję za informacje, John. Jestem twoim dłużnikiem.
Rozłączam się, przeczesując nerwowo włosy. Co ona kurwa znowu zrobiła ? Poprawiam krawat i zabieram z biurka klucze, idąc do drzwi. Gaszę wszystkie światła i wychodzę z opustoszałego budynku, żegnając skinieniem ochronę.
__________________________________________________________________________
Ze zmęczeniem i bólem wypisanym na twarzy próbuję wejść do mieszkania. Drzwi kolejny raz się zatrzasnęły i nie chcą się otworzyć. Kiedy w końcu odpuszczają, nie daleko udaje mi się wejść. Marcel stoi w przedpokoju, jakby czekała właśnie na mnie. Szerokie ramiona prostuje jeszcze bardziej, napinając mięśnie. Przełykam ślinę i nim cokolwiek zrobi zaczynam płakać. Jestem odrażająco słaba.
- Której części wypierdalaj nie zrozumiałaś ?
Łkam cicho.
- Zabiorę tylko torbę.
Szepcze bez siły.
Rzuca mi ją pod nogi i mierzy groźnym wzrokiem.
- Nie myśl, że rano spałem.
Zatacza się przez swoją nie uwagę do tyłu. Jest pijany. Znowu.
- Wiesz dla czego to robię ? Bo nienawidzę, pieprzonych, kłamliwych dziwek.
Ciągnie mnie za ramię i z brutalną siłą wypycha poza drzwi, ciskając w ziemię. Upadam na kolana, ratując się rękoma przed upadkiem ze schodów. Siadam na pupie, zakrywając rękoma oczy. Zupełnie nie wiem co robić. Nie mam dokąd iść, pomijając cholerny fakt, że od kilku dni chodzę w tych samych ciuchach. Nie mam dokąd iść. Uderzam dłońmi w posadzkę, płacząc ze złości.
Odejdę....
__________________________________________________________________________
(Zayn)
Jadę na Gorge St. po tym jak nie zastałem May w klubie. Zdążyła wyjść nim dojechałem. Parkuję samochód pod budynkiem, wchodząc do środka. Pokonuję po trzy stopnie na raz, stając pod jej mieszkaniem. Zaciskam dłoń w pięść i pukam do rozwalonych drzwi. Mógłbym wejść skoro nie mają zamka, ale nie chcę być niegrzeczny. Nie reaguje, kiedy pukam jeszcze raz. Zdenerwowany, pociągam klamkę, ale wtedy drzwi się otwierają.
- Mówiłem wypierdalaj dziw...
Postawny mężczyzna mojego wzrostu staje w drzwiach, patrząc groźnie w moje oczy. Zacina się, nie kończąc swojej wypowiedzi.
- Czego tu szukasz ?
Chwieje się, opierając o framugę.
- Ładny garniturek.
Prycha, wywracając oczami. Śmierdzi alkoholem.
- Możesz zawołać May ?
Pytam grzecznie, nie cofając się ani o krok, kiedy próbuje pokazać kto tu rządzi.
- Nie ma jej.
- Nalegam.
- Powiedziałem do chuja, że jej nie ma. Nie trzymam kurw pod dachem.
Próbuje zamknąć drzwi, ale zatrzymuję go.
- To ty ją pobiłeś ?
- Nie interesuj się.
- Pobiłeś ją ?
- Posłuchaj mnie kurwa. Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. To moja dziewczyna i będę robił z nią co będę chciał.
Podrywam gwałtownie pięść, którą od dłuższego czasu zaciskałem, do góry i wymierzam mu prosty lewy cios. Łapie się za nos, po czym spogląda na swoje zakrwawione palce.
- Nie sądzę kurwa.
Ciskam groźnie słowa, po czym schodzę po schodach do samochodu...
_________________________________________________________________________________________________________
No to mamy rozdział 33.
Postarałam się by był odrobinę dłuższy. Chciałam wynagrodzić wam jakoś to spóźnienie.
Po prostu pomyślałam sobie w czwartek, jak miałam dodać rozdział.. a czemu Carmen miałaby coś nie namieszać swoją osobą. Przespałam się z tym i w piątek zaczęłam wprowadzać zmiany, ale naszły mnie nowe pomysły i cały rozdział napisałam od nowa.
Mam nadzieję, że nie jesteście nim zawiedzeni.
Widziałam małe zamieszanie z postaciami, dlatego małe przypomnienie kim kto jest.
Carmen - narzeczona Zayna.
John - szef baru, w którym May pracuje i znajomy Zayna, po części dłużnik.
Sophie - barmanka, z którą pracuje May.
Wiem, że nie odpowiedziałam na żaden komentarz pod poprzednim postem, co nie znaczy, że nie przeczytałam. Codziennie jestem na blogu, wszystko widzę i czytam.
Nie myślcie, że nie doceniam waszych komentarzy, bo doceniam je bardzo.
Wielokrotnie mówiłam, że sprawiacie mi nimi przeogromną radość i napełniacie moje serce miłością do was.
Nie odpowiedziałam na nie tylko ze względu, że nie mogłam, bo telefon wyrzucał mnie z konta, nie chciałam robić tego z anonima.
Tym razem bez problemu odpowiem na wszystkie.
Kocham was...
Ahhhh zapomniałam, nie martwcie kiedyś wyjdzie co Zayn robił z Carmen na parkingu.
Kiedyś wszystkie brudy wyjdą na wierzch :)
/Loveyoursmile