niedziela, 21 czerwca 2015

Na koniec..

Pewnie niektórzy nie lubią czytać takich postów, z uwagi na nich nie będę się rozpisywać, a przynajmniej postaram się tego nie robić. Obiecuję.

A zatem:

1. Nie będzie drugiej części "Promise ?", przynajmniej nie w najbliższym czasie. Jednakże jeżeli kiedyś miałaby powstać kontynuacja, to nie będzie ona o naszej wspaniałe dwójce, a o Carmen i jej fatalniej miłości do Brada, frontmana znanego rockowego zespołu. Kto wie, czy ich historia nie jest znacznie bardziej wciągająca i wzruszająca...

2. Oczywiście, że będę nadal pisać. Nie ma mowy, żebym się z tym pożegnała. Robię sobie bliżej nieokreśloną przerwę od pisania, ale zapewniam was, że powstanie kolejne moje opowiadanie. Z pewnością będzie bardziej spójne i dopracowane, a już w szczególności poświęcę mu więcej czasu, niż "Promise ?". Muszę tylko odzyskać swoje zdrowie nie tylko fizyczne, a przy okazji też odpocząć, trzeba przyznać, że z lekka wszystko to zmęczyło mnie psychicznie. I niestety zawiodę nie których, ale nowa historia nie będzie o żadnym z członków One Direction. Sama wykreuję bohatera i nie zniechęcajcie się przez to.

3. Nadszedł czas bym podziękowała wam wszystkim, za to że uczestniczyliście przez cały ten czas, gdy powstawało "Promise ?" i nie odwróciliście się, gdy nadarzały się okazje. Cóż, nie którzy są tu ze mną, aż półtora roku.. kupa czasu. Naprawdę nie umiem okazać swojej wdzięczności. Nigdy wam nie zapomnę wsparcia jakiego mi udzieliliście i Bóg mi świadkiem jak wdzięczna za wszystko jestem. Dziękuję wszystkim co czytali. "Promise ?" nie powstało dzięki mnie, a dzięki wam. Pisanie nie ma sensu, gdy nie ma nikogo, z kim można by się nim podzielić, a skoro nie ma czytelników to nie ma książki. Jesteście częścią "Promise ?".
Dziękuję za wszystko.

4. Już koniec. Ostatnia sprawa. Wciąż pozostaję dostępna na tej stronie, a kontakty do mnie znajdzie w zakładce.


Powodzenia w waszym życiu, wszystkiego dobrego. Ściskam was ciepło i wciąż uważam, że jesteście wspaniali.

XOXOXO






Promise ?
 
I Promise You, May.

 

 
/Loveyoursmile

 

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Epilog

Gaszę światło w biurze, zakykam drzwi, a później gaszę światła na całym piętrze i włączam alarm. Zjeżdżam windą do głównego holu, z kieszeni wyciągam kartę magnetyczną, odbijam ją przechodząc przez bramki i opuszczam budynek, mijając się z ochroniarzem wracającym z obchodu. Kierunkowskazy samochód zaparkowanego przy krawężniku zapalają się, gdy odblokowuję drzwi. Odkładam teczkę na tylne siedzenie i zajmuje miejsce za kierownicą, uruchamiając silnik. Nie tracąc czasu wyjeżdżam na wciąż ruchliwą ulicę, jedną ręką próbując zapiąć pasy. May mnie zabije, dochodzi jedenasta w nocy. Deszcz zaczyna kropić, klnę i uruchamiam wycieraczki. Nerwowo zmieniam bieg i przyśpieszam puki jezdnia nie jest jeszcze śliska, ale muszę zwolnić trzy przecznice dalej, bo rozpadało się na dobre. Zdenerwowany wypuszczam z ust powietrze i trąbię na kierowcę przede mną, który nagle zajeżdża mi drogę. Wymijam samochód, pokazując kierowcy gniewny znak i wjeżdżam przed niego. Pogłaśniam radio ustawione na lokalną stację i opieram głowę o zagłówek, chcąc się uspokoić.  Powinienem być w dom cztery godziny temu, wiem, że ostatecznie May to zrozumie, firma ma poważne kłopoty, a ona o tym wie. Jednak oprócz szefem i właścicielem "Mevry International" jestem też jej partnerem, nie mogę jej zaniedbywać, a od sześciu dni robię to aż nazbyt i nie jest to pierwszy raz, gdy wracam tak późno.

Po cichu wchodzę do sypialni, jeżeli śpi, ani mi się śni ją zbudzić. Lekkie światło mojej lampki nocnej oświetla jej pogrążoną w śnie sylwetkę i piękną twarz. Mimowolnie uśmiecham się, widząc ją rozłożoną na całym łóżku. Chodź jest drobnej postury, potrafi zająć całą przestrzeń, a moje łóżko nie należy do łóżek małych, rzekłbym raczej, że jest nie tuzinkowych rozmiarów. Zdejmuję koszulę, spodnie i odkładam je na fotel, zabierając z garderoby bokserki do spania. Biorę gorący prysznic, próbując pozbyć się całego napięcia z dzisiejszego dnia i wracam do mojej dziewczyny. Powoli wsuwam się pod kołdrę, przesuwając ją na jej stronę i gaszę światło, które zawsze zostawia zapalone. Opadam na poduszkę i wzdycham czując wilgoć na karku. May spała na niej, poszewka jest mokra od jej wciąż wilgotnych włosów. Wzdycham, przekładam poduchę na drugą stronę i przyciągam kobietę do siebie. Jest wszystkim co teraz mam, zawsze będzie dla mnie wszystkim, a nawet czymś więcej niż wszystko. Uśmiecham się do siebie, gdy jej nagie pośladki ocierają się o moje udo i sięgam pod kołdrę, by obciągnąć jej podwiniętą koszulę nocną. Szybko zapamiętała, że nie lubię, gdy śpi w jakiejkolwiek bieliźnie. Nie lubię, gdy dzieli nas coś więcej niż jej koszula. Całuję jej ramię, obejmuję ją w pasie i przyciągam jeszcze bliżej siebie, wsłuchując się w cichutkie dźwięki jej chrapania, to nic w porównaniu z moim chrapaniem. Znowu się uśmiecham, przy niej zapominam prawie o wszystkim.


Otwieram oczy, czując za sobą wiercenie się i znikający ciężar z mojego biodra. Przecieram oczy i przewracam się na plecy, spoglądając nieco groźnie na Zayna. Z rękoma włożonymi pod głowę leży na plecach i spogląda na mnie niespokojnie pięknymi oczami.

- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.

Unoszę się na łokciu, by sprawdzić godzinę na zegarku po jego stronie i opadam na poduszki, gdy okazuje się, że jest piąta rano. Sypialnie wciąż spowija lekki mrok, a niebo za oknem powoli jaśnieje. Przysuwam się do mężczyzny, kładąc głowę na jego piersi i zarzucam ramię na umięśniony brzuch. Od razu obejmuje mnie ramieniem i przytula do siebie.

- Jest niedziela, miałeś mieć wolne.

Mamroczę zaspana, ale oburzenie pobrzmiewa lekką nutką w moim głosie.

- Nie wybieram się do pracy, możesz spać spokojnie. Będę tu, gdy się obudzisz.

- Ale zamartwiasz się pracą, dlatego nie śpisz prawda ?

Wzdycha i drugą ręką przeciera oczy.

- Tak, May, ale to mój problem, poradzę sobie, nie musisz się niepokoić.

Czuję, że znowu próbuje mnie odsunąć od swojego życia, ukrywając coś przede mną, dlatego zgarniam z siebie jego ramię i zupełnie przytomna siadamy przy jego boku, patrząc na niego groźnie.

- Twoje problemy są moimi problemami. Mieliśmy umowę, nic przede mną nie będziesz ukrywał. Chcę wiedzieć co cię niepokoi ?

Podnosi się do siadu i nawet jeżeli oboje siedzimy, przewyższa mnie.

- Jesteś w Nowym Jorku dopiero od ponad tygodnia, a już się rządzisz.

Pochyla się do mnie i obejmuje dłonią mój policzek, przesuwając po nim kciukiem.

- W tym domu i w naszym związku to ja rządze, Zayn.

Odparowuję żartem i całuję go w usta. Tak naprawdę to on rządzi i trzyma wszystko w ryzach, ale o ile mam swoje zdanie i czasem mogę postawić go do pionu, nie przeszkadza mi ten układ sił.

- Co cię trapi ?

Wygładzam głęboką zmarszczkę na jego czole i dotykam pokrytego gęstym zarostem policzka. Jego pierś unosi się i opada przy każdym niespokojnym oddechu. Przyciska swoje czoło do mojego, obejmując mnie za kark i dotyka swoim nosem mojego.

- Jestem biedniejszy o dwa miliony. Musiałem zapłacić odszkodowanie za wypadek spowodowany przez moich pracowników, udowodniono im ich winę, a ubezpieczenie nie wiele pomogło. Mam dużo pieniędzy, ale strata dwóch milionów daje firmie w kości. W prasie wczorajszej pisali o "Mevry International i niedopilnowaniu ze strony szefa".

- Żartujesz sobie, to nie jest twoja wina.

Ściąga moją dłoń ze swojego policzka i całuje jej wnętrze.

- Już dla mnie nie pracują. Nie doszłoby do wypadku, gdyby odpowiednio zabezpieczyli materiał.

Wzdycha i uśmiecha się lekko. 

- Dwa miliony to nic w porównaniu ze stratą ciebie.

Uśmiecham się, widząc, że zdenerwowanie lekko ustąpiło miejsca spokojowi w jego oczach.

- Pogniewałbym się o długość tej koszuli, gdyby nie to, że sam ci ją kupiłem.

Podciąga odrobinę brzeg ekstremalnie krótkiej koszuli i przeciąga kciukiem od wzgórka po łechtaczkę. Wstrzymuję powietrze zaskoczona pieszczotą, jęczę cicho zachwycona i rumienię się zawstydzona. Bez większego trudu wciąga mnie sobie na kolana, przyciska do siebie i całuje, penetrując językiem wnętrze moich ust.

- Mam zamiar spędzić dzisiaj z tobą cały dzień w tym łóżku.

Sapie z rozkoszy jaką dają jego dłonie moim piersią i trochę z zawodu.

- Chciałam dzisiaj gdzieś wyjść.

Odsuwa się na moment i spogląda mi w oczy.

- Dokąd ?

- Do parku. Wciąż nie pokazałeś mi Nowego Jorku, jak należy. Chcę obejrzeć też Statuę Wolności.

- Co tylko zechcesz maleńka. Po lunchu zabiorę cię na zwiedzanie.

- Świetnie.

- Rządzisz mną, kochanie.

Zrzuca mnie na łóżko, zagarnia pod siebie i wygodnie mości się między moimi udami.

- Sam mi na to pozwalasz.

Śmieję się, gdy szczypie mnie w bok.

- Trzeba to zmienić.

Zsuwa ramiączka mojej koszuli, odsłaniając nagie piersi i przyciska usta do różowego sutka. Mój śmiech natychmiast cichnie, zmieniając się w pełne zachwytu westchnienia. Całuje i przygryza wrażliwą skórę na piersiach, a jego dłonie głaskają unerwione miejsca pod kolanem i na wewnętrznej stronie uda. Och. Jego zarost przyjemnie drażni mój brzuch i nie rozumiem, kiedy to miejsce stało się moim punktem erogennym. Zamykam oczy i otwieram je dopiero wtedy, gdy czuję główkę jego nabrzmiałego członka ustawionego przy moim wejściu, gotowego posiąść mnie w każdej chwili. Głaskam jego plecy i pośladki, a z głębi jego gardła wydobywa się jęk, gdy wypycham biodra ku niemu. Opuszcza usta na moje, całując mnie bez tchu z pasją, jakiej nigdy nikt mi nie okazał. Przesuwa dłonią po moim boku, kciukiem zahaczając napięty sutek, a później sięga między nas, trącają łechtaczkę i rozcierając na niej wilgoć. Zagryzam wargę w obawie, że zacznę jęczeć zbyt głośno i gwałtownie nabieram powietrza, gdy jednym silnym pchnięciem wchodzi we mnie głęboko po same jądra, sprawiając tym ból i przyjemność, której nie da się opisać. Wypełnił mnie, jak tylko on potrafi.

- Utwórz usta.

Z westchnieniem rozchylam wargi i przymykam oczy, gdy wsuwa w moje usta język, przesuwa po krawędzi zębów i dalej po podniebieniu, a potem dotyka języka i wydaje jęk pełen pierwotnej tęsknoty i miłości. Och Zayn. Powoli się wycofuje i wykonuje ostre natarcie, a później jeszcze raz i jeszcze. Boże tak. Porusza się płynnie i mocno. 

- Kocham cię, May.

Mruczy przy moich ustach, powodując wibracje i spycha mnie poza granice. Jęczę, a moje ciało napina się, gdy przechodzą mnie fale rozkoszy. Drżę dochodząc do siebie, a on zmienia siłę natarć, poruszając się wolno. Zaciskam go w sobie mocno i kołyszę biodrami, a później się rozluźniam i znowu zaciskam go w sobie. Podczas tych wszystkich razów zdążyłam go poznać, by wiedzieć jak się odwdzięczyć za wszystkie słodkie tortury jakie mi sprawia. Uwielbiam patrzeć, jak dochodzi, być świadkiem tej chwili, kiedy traci kontrolę, a ekstaza wykrzywia mu twarz, gdy się zatraca. Wydaje dziki okrzyk, drży mocno, słabnie na siłach i opada na mnie, przygniatając mnie swoim ciężarem i niech mnie diabli wezmą, ale uwielbiam czuć jego ciężar ciała na sobie. Całuje mnie w ramię, osuwa się lekko w bok, częściowo mnie odciążając, ale wciąż zakrywając swoim ciałem i przykrywa nas kołdrą.

- Przy nikim nie było mi tak dobrze.

Mruczy, a później słyszę już tylko senny oddech i lekkie pochrapywanie mężczyzny, którego kocham ponad życie. Nasz związek nie jest idealny, ale oboje się uczymy i Bóg jeden wie, jak bardzo jestem mu wdzięczna, za to, że zmusił mnie do regularnego chodzenia na wizyty u psychologa i za to, że mnie wspiera. Nie uwierzyłabym, gdyby ktoś powiedział, że dzięki temu poczuję się tak spokojna, jak teraz się czuję.




- Zajmę się tym panie Malik, jeszcze dzisiaj ekipa zmieni oświetlenie głównego holu. Do końca tygodnia, hotel będzie gotowy do odbioru.

Kiwam głową z aprobatą i rozglądam się po prawie wykończonym głównym holu hotelu.

- Kiedy zostaną dostarczone ostanie meble ?

- W środę z samego rana.

- Wrócę jeszcze na dach, sprawdzić jak mają się sprawy z ogrodem, w razie potrzeby proszę kontaktuj się z moim asystentem, Benjaminem.

- Zrozumiałam.

Ściskam dłoń olśniewającej, zaprzyjaźnionej projektantki wnętrz i udaję się do wind, wjeżdżając na dach. Budowa przebiega doskonale i pierwszy hotel zostanie oddany w ręce Todda Lenrsa, multimiliardera z Miami już za dwa tygodnie. Doskonale. Poprawiam krawat i wysiadam z windy, mijając pracujących z polecenia Carmen ogrodników. Świetnie się spisała i podpisałem z nią umowę na pracę przy kolejnych dwóch hotelach. Jest niezastąpioną projektantką ogrodów i byłbym głupcem, szukając kogoś innego.  Przechodzę wokół wbudowanego w ziemie basenu i baru z drinkami w stylu Bahama ze słomianym dachem, doglądając jakichkolwiek niedociągnięć. System nawadniający wciąż jest montowany, a ostatnie rośliny mają przylecieć z Europy jutro. Wypatruję na końcu budynku krótkie, równo ścięte blond włosy Carmen i zdecydowanie dłuższe brązowe włosy May. Uśmiecham się, jak idiota na widok bojowej postawy mojej kobiety i wolno podchodzę do obu pań, które cichną, gdy tylko pojawiam się w zasięgu ich wzroku.

- Jak się masz, Carmen ?

Ściskam serdecznie kobietę i całuję w usta May, widząc jak gotuje się z zazdrości. Obejmuję ją i z lekkim śmiechem całuję w skroń, stając przy jej boku. Mogę dostrzegać i darzyć sympatią wiele kobiet, ale najważniejsza zawsze będzie dla mnie May. To ona jest kobietą mojego życia i to o niej myślę przez większość każdego dnia.

- Bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz. Gratulowałam właśnie, May waszych zaręczyn, nie miałam pojęcia, że się oświadczyłeś.

Spoglądam na dłoń May, gdzie dumnie w świetle słońca prezentuje się pierścionek zaręczynowy i obdarzam uśmiecham moją wybrankę. Nikt nie wie, że się zaręczyliśmy poza moim rodzicami, Scootem, Caty i Nessie. Nikt nie wie też, poza moim rodzicami i Scootem, że zaplanowałem już ceremonię ślubną w moim rodzinnym mieście w Hiszpanii oraz podróż poślubną na wyspę Naksos. Moje pierwsze oświadczyny były błędem, ale niczego nie byłem bardziej pewny jak tego, że chcę poślubić May.

- Nie chcę tracić czasu, zamierzam się ustatkować. 

Widzę zachwyt w oczach Mayer i wiem, że jest idealną kandydatką na moją partnerkę życiową.




Wpinam żywy kwiat białej lilii we włosy i jeszcze raz nakładam róż na policzki, bo mam wrażenie, że poprzednia warstwa zdążyła już się zetrzeć. Zapinam srebrny łańcuszek z kryształkiem w kształcie łezki od Zayna i odsuwam się od lustra, chcąc przyjrzeć się sobie w całości. Poprawiam dół długiej sukni uszytej w większości z białej koronki i zwiewnego tiulu. Okrągły dekolt z przodu lekko odkrywa piersi, natomiast głębokie wycięcie na plecach, sięgające aż nad pupę jest zmysłowe, a zarazem niewinne i delikatne. Górna część sukni wykonana została z koronki i dopasowana jest do tali, natomiast od bioder koronka przechodzi w tiul i swobodnie spływa aż do ziemi. Zdejmuję z nóg letnie różowe klapki i wrzucam je pod łóżko, stając boso na przyjemnie chłodnej posadzce. Poprawiam kwiat we włosach, który przyniósł mi o poranku Zayn i zostawił go na poduszce z liścikiem, w którym napisał, że będzie czekał na mnie na plaży o osiemnastej. Nie planowałam mieć nic we włosach, ale Zayn podarował mi lilie, gdy pytał czy zostanę jego dziewczyną, a później przy prostych oświadczynach w jego...  naszym domu. Wyszłam na kawę z Caty, gdy Zayn był w pracy, a gdy wróciłam czekała na mnie kolacja, szampan, porozrzucane gdzieniegdzie lilie i on z największym bukietem lili jaki kiedykolwiek widziałam. Łatwo było się domyśleć do czego zmierza ta kolacja, ale do ostatniej chwili trzymał mnie w niepewności, aż nie zasiedliśmy na kanapie zwróconej w stronę okna i zachodzącego słońca. Wtedy ni stąd ni zowąd zapytał, czy zechcę nim rządzić do końca życia.  Jak nie ulec takiej pokusie ? Podchodzę do okna i wyglądam przez zasłony na plażę nie opodal, gdzie zabrała się już niewielka grupa ludzi. Spoglądam na zegarek, orientując się, że pozostało już tylko dwadzieścia minut do osiemnastej. Oddycham głęboko, zamykam oczy, a później odwracam się i boso wychodzę z letniego domku, wynajętego przez Zayna, wolno zmierzając krętą drużką wśród roślin na plażę.

Gorący piach przyjemnie obsypuje moje stopy, gdy idę w kierunku Zayna uśmiechnięta od ucha do ucha. O ile rano naszły mnie wątpliwości, w tym momencie nie mam żadnych. Rozglądam się po jedynych bliskich mi ludziach i rodzinie Zayna. Przyleciał Scoot z żoną Lisą i Caty z wnuczętami Sophie i Benem, niewiele młodszy brat Zayna z żoną Melindą i sześcioletnią córką Livią, rodzice Zayna i pastor i kilku ludzi, których nie zdążyłam poznać, ale Zayn za to wydaje się znać ich bardzo dobrze. Rodzina Zayna mnie zaakceptowała, za wyjątkiem jego mamy, która jest niezbyt mile do mnie nastawiona, próbowałam z nią porozmawiać, ale nie poskutkowało. Mrugam oczami i wracam wzrokiem w miejsce, gdzie stoi mężczyzna, który mnie uszczęśliwia.






- Wejdziemy tam oboje.

- Nie, ja chyba nie powinnam.

Ze strachem spoglądam na salę porodową. Nie jestem na to wszystko gotowa, mimo że od dwóch miesięcy przygotowywałam się na tą chwilę. Wspólnie z Zaynem przerobiliśmy pokój gościnny na pokój dla dziecka i ustroiliśmy go w biało-żółte mebelki i zabawki. Oboje często rozmawialiśmy o tym jak sobie z tym poradzimy. Na jego prośbę dwa tygodnie temu zrezygnowałam z pracy w jednym ze sklepów w domu handlowym, by przejąć pełną opiekę nad dzieckiem. On sam zgodził się przez pierwsze dwa tygodnie wziąć urlop w pracy i mi pomóc. Sąd wstępnie zgodził się przyznać mi prawo do opieki nad dzieckiem i mimo że wszystko przygotowaliśmy, właśnie teraz czuję, że nie podołam.

- May...

- Idź sam Zayn, nie chcę tam wchodzić.

Opadam na krzesełko w poczekalni i splatam dłonie razem. Nie dam rady. Mężczyzna zajmuje krzesełko obok i przytula mnie do siebie, całując w czoło.

- Dasz sobie radę, May. Będziesz wspaniałą mamą, a nasze dziecko cię pokocha.

- Skąd możesz to wiedzieć ?

Spoglądam w oczy męża, pełne tego samego strachu co moje, ale też radości. 

- Jestem tego pewny. Stworzymy najlepszą rodzinę w Nowym Jorku.

Śmieję się i obejmuję go w pasie.

- Już to widzę. Ma pan świetne poczucie humoru panie Malik.

Mamroczę rozbawiona, ale naprawdę mam nadzieję, że stworzymy dobrą rodzinę.

- Panie Malik ? Gratuluję, ma pan syna. Mogą państwo wejść.

Zayn wstaje, ale wyciąga do mnie dłoń.

- Bez ciebie nie idę.

Wzdycham i się podnoszę, próbując zignorować narastający we mnie strach.

W oczach Zayn dostrzegam łzy, gdy bierze syna w ramiona, przytula do piersi i delikatnie kołysze. Jego twarz rozjaśnia radość, a ciało przybiera opiekuńczą postawę. Trzymam się z boku, obserwując z daleka rozgrywającą się sytuację. Nessie wygląda na wykończoną.

- May, chcesz potrzymać nasze dziecko ?

Kręcę głową, ale mój mąż i tak podchodzi do mnie z noworodkiem. Dotykam malutkiej rączki dziecka i wpatruję się w zamknięte oczka i poruszające się małe usteczka, ale nie mam odwagi wziąć go na ręce. 

- Jestem szczęśliwy, że będę mógł go wychować z tobą.

Zayn całuje mnie w usta i przytula do swojego boku. Przynajmniej o miłość męża nie muszę się martwić. Wiem, że mnie kocha, udowodnił mi to nie raz, a to czy pozostanie wierny.. na to wpływu nie mam. Ja mogę go tylko kochać całym sercem i ufać, że nigdy mnie nie opuści.




- Zayn, cholera jasna !

Zaciskam zęby, powstrzymując śmiech.

- Ciąża twojej mamie nie służy, Leo.

Śmieję się do chłopca i wkładam go do kojca ustawionego w salonie. Wkładam mu kilka zabawek do środka i całuję w czoło.

- Zaraz wracam mały.

Idę do kuchni, gdzie Caty gotuje obiad i proszę ją, by zerkała na Leo. Wspinam się po schodach do sypialni, wypatrując w pomieszczeniu żony. Zamierzam krzyknąć, gdy słyszę szloch docierając z łazienki. 

- May ?

Serce podskakuje mi do gardła, gdy widzę jak płacze, siedząc na zamkniętej toalecie. 

- Co się stało ? Boli cię coś ?

Klękam przed nią i odgarniam jej włosy z oczu. Kręci głową i zaczyna jeszcze głośniej szlochać.

- Powiedz mi co się dziej ? Mam wezwać pogotowie ?

- Nie. Ja tylko.. jestem taka gruba, Zayn.

Przysiadam na piętach i patrzę na nią zszkowany, a później wybucham śmiechem, wydobywającym się z samego gardła. 

- Co ty wygadujesz ? 

Podnoszę swoją ciężarną żonę z toalety i zanoszę ją do sypialni. 

- Zobacz jak ja wyglądam. 

- Patrzę i uważam, że jesteś piękna.

Całuję ją i ocieram jej łzy. Jest naprawdę emocjonalna. 

- Gdzie Leo ? 

- Caty ma na niego oko. Widzisz, to świetna okazja, bym pokazał ci jak bardzo mi się podobasz. 

Podciągam jej koszulkę do góry i składam jeden pocałunek na lekko zaokrąglonym brzuchu, a później przechodzę wyżej i całuję jej piersi. Uważam, że jest piękna i w żadnym stopni nie przeszkadza mi jej brzuchy, tym bardziej, że jest tam nasze kolejne dziecko. 
May świetnie radzi sobie w roli matki, jest znakomita i cóż, nie ma co kochamy ją z Leo ponad życie. 
________________________________________________________________

Jutro napiszę kilka słów na podsumowanie. 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 71

________________________________________________
_____________________
( Zayn ) 


( Dzień wcześniej ) 

Zaciskam usta i ściągam razem brwi. Pocieram palcem wskazującym swój policzek, czując narastającą irytacje. Przenoszę wzrok z prawnika na zawziętych wykonawców, co jeden to lepszy. Opuszczam czarne pióro z logo "Mevry International" na dokumenty i posyłam wymowne spojrzenie swojemu asystentowi. Benjamin Fatroses żył, by pracować. Płaciłem mu horrendalne pieniądze, by zatrzymać go w firmie.

- Nie zmienię zdania. Zatrudniłem do tego najlepszego projektanta. Carmen Greyson zgromadziła już wszystkie materiały, a więc ogród powstanie, mimo wszelkim kosztom.

Bez słowa zbieram papiery i wstając od stołu opuszczam pomieszczenie, zostawiając niezadowolonych mężczyzn. Po powrocie do biura osobiście kontaktuję się z działem od bezpieczeństwa i wizerunku firmy, żądając wyciszenie plotek dotyczących mojego rzekomego porzucenia "Mevry International" i opuszczam budynek, udając się na inne, w tej chwili znacznie ważniejsze spotkanie.

***

- Jak się czujesz ?

- Znakomicie.

Uśmiecham się i ściskam w dłoni czystą serwetkę.

- Masz ochotę na deser ?

Kobieta sięga po kartę dań, przerzuca kartki i marszcząc brwi czyta w  menu. Zagryza wargę i odgarnia równo ściętą grzywkę w typowy dla niej sposób.

- Podziękuję.

Na wyszminkowane siwą pomadką usta wtarga pewny uśmiech, a ramiona unoszą się, gdy przybiera wyprostowaną postawę.

- Zmieniłeś zdanie ?

Jej oczy błyszczą z ciekawością i lekką wyższością. Ot co mnie w niej pociągało, zawsze dąży do bycia górą, sprawna manipulantka.

- Nie, ale chcę porozmawiać.

- Zamieniam się w słuch.

Nachyla się, opiera łokcie o stół i układ na dłoniach brodę. Nigdy nie kryje się ze swoją urodą.

- Musimy ustalić co zrobimy, gdy urodzisz ?

- Płacisz mi za to bym urodziła, nie chcę tego dziecka.

Jej usta wykrzywia niesmak, cofa się i opada na oparcie.

- Więc co ?

- Więc rób co chcesz. Oddaj, zaopiekuj się, cokolwiek, ja mam przed sobą całe życie.

- A jeśli zmienisz zdanie ? Wiele matek..

- Nie martw się o to. Znasz moje plany. Zaproponowano mi współpracę przy wielkiej kampanii na zimę. To dla mnie ogromna sprawa, po wszystkim mam szansę zostać wspólnikiem Elvises D&S, nie przepuszczę tej okazji. Nie poświęcę sprawy dla dziecka. Pod koniec przyszłego miesiąca zacznę pracować przy projektach, a po wszystkim, zabiorę się do pracy całą sobą. Nie miej mnie za potwora Zayn. Nie znasz mnie jeden dzień. Wiesz, że to życie nie dla mnie. Ja pragnę pracować i spełniać się w zawodzie, to jest całe moje życie, tego zawsze chciałam. Nigdy nie marzyłam o domku z ogródkiem i rodzinie. Jestem jak matka. Wiecznie w drodze, bez zobowiązań. Takie życie jest dla mnie, tak wybrałam. Ty i ja to miała być przygoda. Nie żałuje seksu z tobą, był nieziemski i zrobiłabym to ponownie, ale byliśmy nieostrożność. Znalazłam nam rozwiązanie, ale skoro się nie godzisz na usunięcie ciąży, poradź sobie z tym sam.

- Zrzekniesz się praw do dziecka, jeśli cię o to poproszę ?

***

Dochodzi jedenasta w nocy, jak wchodzę z teczką i marynarką w ręce do penthousu. Zrzucam naręcze na wypoczynek i przynoszę sobie z kuchni szklankę. Luzując krawat podchodzę do barku i wlewam bursztynowy Burbon do naczynia. Jedna szklanka i cisza w mieszkaniu wydaje się nie być już taka przerażająca. Brakuje jej. Brakuje nam May. Mi i mojemu mieszkaniu. Sprawiała, że chciałem tu wracać, do niej. Odkładam brudne naczynie na stół i zmierzam do sypialni, w ustach czuję jej smak. Smak ust mojej May. W uszach słyszę jej głos, a serce na to wszystko reaguje mocnym biciem. Nie umiem wyjaśnić dlaczego ją kocham, właśnie ją, ale ją kocham, jak młody szaleniec i dojrzały człowiek.

__________________________________________
__________________

Z trudem otwieram oczy i podnoszę głowę, ale powieki same mi się zamykają, a głowa opada na poduszkę. Niemal znowu zasypiam, ale pukanie do drzwi ponawia się, przypominając dlaczego się obudziłam. Zrzucam kołdrę obok siebie i przecieram opuchnięte od wczorajszego płaczu oczy. Naciągam na siebie wczorajszą koszulkę i otwieram drzwi. Kobieta w garsonce uśmiecha się do mnie, a ja czuję się fatalnie, zdając sobie sprawę jak przy niej wyglądam.

- Dzień dobry. Jestem z obsługi hotelowej. Pani rezerwacja skończyła się dziś o godzinie ósmej, powinna się pani wymeldować trzy godziny temu. Było to niepokojące, w związku z tym przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Potrzebuje pani pomocy lekarskiej lub wszelkiej innej pomocy ?

- Ooo.. nie, nie. Ja tylko. Zaraz opuszczę pokój. Dziękuję za troskę.

Zamykam drzwi i rzucam się w poszukiwaniu dolnej garderoby, rozumiejąc, że teraz każda kolejna godzina to dodatkowe koszta. Korzystam z prysznica, wiedząc, że przez najbliższe dni mogę mieć z tym kłopot i pakuję swoje rzeczy. Zaścielam łóżko i schodzę do recepcji, gdzie muszę dopłacić parę funtów. Cóż z tym jest lekki problem, bo poza drobnymi jakie miałam, Zayn wszystkie pieniądze wymienił mi na dolary. Podobnie jak pierwszym razem zawiadamiają kierownika, który przychodzi i przyjmuje ode mnie zagraniczne banknoty. Po godzinie dwunastej opuszczam hotel i rozpoczynam życie bezdomnej. Dni są ciepłe, ale noce w ciąż chłodne. Szukam schronienia w schroniskach dla bezdomnych, ale w dwóch pierwszych nie ma miejsca. Dopiero w trzecim jest wolne miejsce, dostaję łóżko wśród kobiet i ciepłą herbatę. Nie jestem tu najmłodsza, dwie kobiety niechętne do rozmów wyglądają na ledwie 19 lat. Obok mnie łóżko zajmuje 27-letnia kobieta, która po odejściu od męża straciła pracę i tymczasowo nie ma żadnego lokum. Jest zadbana, ma czyste ubrania i starannie uczesane włosy, nie czuję się samotnie, mogąc z nią rozmawiać.

- Na długo się tutaj zatrzymasz ?

- Tylko dwa, trzy dni. Kobieta na służbie, poleciła, bym złapała jakąś prace dorywczą. Od pracy do pracy, a znajdę stały nocleg.

- Powodzenia, dziewczyno. Ja stale od tygodnia szukam punktu zaczepienia, nawet w barach nie chcą pomocy.

Nie pokazuję, że właśnie zgasła moja nadzieja. Uśmiecham się ze smutkiem, kładę na plecach i nie odzywam się już ani słowem. Marny mój los.

________________________________________________
____________________
( Zayn ) 


( Tydzień później ) 

Technika nie może mnie zawieść. Ufam Scootowi i jego programom. Wszystkie jego systemy ochroniarskie nigdy mnie nie zawiodły, więc tym razem nie może stać się inaczej. Chowam telefon do kieszeni spodni, rzadko noszę normalne ciuchy, tak rzadko, że pozbyłem się niemal wszystkich par dżinsów zostawiając tylko jedne na czarną godzinę. Schowane głęboko nie zostały odnalezione nawet przez May, ale teraz mam je na sobie i czuję się nieco dziwnie bez surowej elegancji. Wygładzam czarną bluzkę z wycięciem w serek, wkładam okulary przeciwsłoneczne i odpalam samochód, ruszając z parkingu. Uchylam okno i opierając rękę na pod łokietniku podgłaśniam radio, wsłuchując się w dźwięki miejscowego radia. 

***
Wzdycham i otwieram drzwi do zabytkowego budynku. Piaskowy kamień idealnie został przypasowany do pozostałych budynków i wpasowany w architekturę miasta. Wnętrze zachwyca nie co mniej... właściwie w ogóle nie zachwyca. Drapię się po brodzie i ze stoickim spokojem przechodzę przez mały hol do większej sali. Rozglądam się po pomieszczeniu, po wszystkich obcych twarzach, aż ją odnajduję. Siedzi na łóżku ze spuszczoną głową, nieco oddaloną od pozostałych. Serce mi się ściska, a mimo to na jej widok czuję ulgę i radość. Ruszam w jej stronę, ale nim zdążę do niej podejść, zatrzymuje mnie kobieta z nieustępliwym wyrazem twarzy.

- Kim pan jest ?

- Zayn Malik, przyszedłem po tamtą dziewczynę.

Wskazuję za nią głową.

- Proszę wrócić do holu, poinformuję ją, że pan przyszedł.

Staje prosto i niecierpiącym sprzeciwu spojrzeniem, próbuje nakłonić mnie do odpuszczenia. Nic z tego. Nie gdy moja May, siedzi kilka metrów przede mną na łóżku.

- Proszę mnie do niej zaprowadzić.

- Powiedziałam panu, proszę zaczekać w holu.

Wzdycham z irytacją i omijam kobietę, idąc na przód. Słyszę jej warknięcie i kroki za sobą. Gdyby wiedziała jak zdeterminowany jestem. Przyglądam się May podchodząc do niej i przeklinam na widok jej bladej twarzy i nieco chudszego ciała. Moim ciałem wstrząsa dreszcz, nawet jej nie dotknąłem. Przyklękam cicho przed nią, a ona, gdy tylko wyczuwa moją obecność podnosi głowę. Rozpływam się i podbnie jak ona taki i ja uchylam wargi. Z oczu znika jej smutek i strach, ale pojawia się zmieszanie.

- Zayn ?

Nie mogę się nie uśmiechnąć, gdy słyszę jej głos.

- Co ty tu do diabła robisz ?

Przełykam ślinę i próbuję wydobyć głos, ale poważnieję, dostrzegając zadrapanie na jej skroni. Co do cholery jej się stało ? Wstaję i prostuję się, podnosząc ją z łóżka. Stawiam dziewczynę przed sobą, a gdy czuję ją przy piersi, przytulam ją władczo i obiecuję sobie, że już nigdy nie zostanie skrzywdzona. To przeze mnie tu jest. Nie umiałem jej zatrzymać. 

- Zayn, co wyprawiasz ?

Materiał mojej bluzki tłumi jej lekko poddenerwowany głos, ale jej ramiona oplatają moje ciało. Wiem, że potrzebuje mnie równie mocno jak ja jej, nawet jeżeli się teraz do tego nie przyzna. 

- Zabieram cię stąd, i albo wyjdziesz sama, albo cię wyniosę. Nie będę żył bez ciebie ani dnia dłużej.

- Ale..

Wiem co zaraz powie, widzę jej sprzeviw w oczach i czuję bunt jej ciała, dlatego zanim dokończy wyciągam jej torbę z pod łóżka i zarzucam ją sobie na ramię. Biorę moją dziewczynę na ręce i mając w ramionach wszystko co do mnie należy, wychodzę z pomieszczenia.

- Niech pan ją puści!

Szarpiąca moją bluzkę kobieta stąd atrzymuje mnie w holu. Chcąc nie chcąc puszczam May, ale biorę ją za rękę. Odwracam się do zdenerwowanej wolontariuszka i mierzę ją tym samym złym wzrokiem, co ona mnie.

- To moja dziewczyna, zabieram ją.

- Tylko jeśli ona tego chce.

- May ?

Piękna dziewczyna wyswobadza swoją dłoń i cofa się o krok.

- Nie mogę z tobą iść, Zayn.

- Dlaczego ?

Gula zbiera się w moim gardle. Nie może się nie zgodzić. 

- Ponieważ się rozstaliśmy, ponieważ nie widzę naszej przyszłości. Gdy tu przyjechałam coś się wydarzyło. Dowiedziałam się czegoś o sobie, Alberth to mój ojczym, a moim ojcem jest jakiś przypadkowy koleś, który przeleciał moją matkę. Jestem zagubiona, nie wiem co o sobie myśleć. To znowu do mnie wróciło Zayn.

Jej głos stopniowo się łamie, a oczy zachodzą łzami.

- Nie radzę sobie ze sobą, a ty masz na głowie Nessie z dzieckiem. W dodatku Carmen. Nie dokładaj mi ciężaru. Proszę. Starałeś się, ale ja nie potrafię żyć normalnie. 

Przełyka ślinę, patrzy mi w oczy i wybucha płaczem. Widziałem wiele razy jak się załamuje, ale nigdy nie zabolało mnie to tak mocno, jak teraz. Przyciągam ją do piersi i głaszczę jej włosy. Całuję jej skroń i chowam ją całą w swoich ramionach. Nie wymknie mi się z pod kontroli. Unoszę ją i kieruję się do drzwi. Ignoruję jej próby wyszarpnięcia się i głośne protesty wrednej kobiety za mną. Zanoszę May pod samochód i wpakowuję ją na przednie siedzenie pasażera. Stoję przy niej, czekając aż się uspokoi i przestanie próbować uciekać. Chwytam w dłonie jej twarz tak, że nie może jej odwrócić i patrzę w jej piękne, ale spanikowane i rozsłoszczone oczy. 
- Co się z tobą dziejej kochanie ? 
- Ze mną ? To ty mnie porywasz palancie! Dlaczego to robisz ?
Pociąga nosem i uderza mnie płaską dłonią w pierś. 
- Bo cię kocham, May. Nie obchodzi mnie, że jesteś zazdrosna o Carmen, bądź sobie o to wściekła do bólu. Szaleje tylko za tobą kochanie. Z Nessie nic mnie nie łaczy, po porodzie zrzeknie się praw do dziecka. I musisz nas zaakceptować May. Mnie i moje dziecko, bo nie mam wpływu na życie, a to co się stało, już nie odstanie. 
- Nie umiem, Zayn. Boję się tego wszystkiego. Nie poradzę sobie z tym. 
Gdy widzę, że do oczu znowu napływają jej łzy, pochylam się i całuję ją, stęskniony jej miłości, stęskniony jej. Nie mogę się nasycić. 
- Kochasz mnie, May ? 
- Kocham cię, ale..
- To wystarczy. Zaufaj mi kochanie, a wszystko się ułoży. Mamy jeszcze ponad 7 miesięcy, by do wszystkiego przywyknąć. Nie opuszczę cię nigdy. Ale nie udowodnię ci tego, jeśli mi nie dasz szansy. 
Wyrywa jej się szloch, pochyla się i przytula się do mnie, napełniając moje serce ciepłem i nieokiełznanym szczęściem. 
- Nawet się nie waż mnie opuścić. 
Już wiem, że jest moja. Poczułem to całym ciałem, każdym nerwem, prawdziwie moja. 
- Ożenię się z tobą dziewczyno.  
Całuję ją w czoło i w usta, a później odsuwam się robiąc jej miejsce. 
- Musisz iść do środka i powiedzieć tej małpie, że wcale cię nie porwałem, nim zawiadomi policję.
Śmieje się, wyciera policzki i wysiada z samochodu. Uśmiecha się i deklaruje, że zaraz wraca. Patrzę jak odchodzi, a moją pierś wciąż rozpiera radość. Moje szczęście ma imię May. 
___________________________________________________________________________

Jeszcze pozostał epilog. Jutro się za niego zabieram. 
Miłego wieczoru xx

 

wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 71 jest w trakcie pisania. Wiem, że właśnie leci drugi tydzień, ale wyjątkowo przez cały ten weekend musiałam pracować i nie miałam czasu go napisać. Wczoraj napisałam kawałek i dzisiaj kawałek. Mam ogromną nadzieję, że uda się mi skończyć go jakoś do piątku, jeżeli nie to choćby się waliło będzie w sobotę opublikowany.

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 70

- Cieszę się, że wróciłaś.
Zamyka za mną drzwi, a ja czuję się jakby odcinano mi dopływ powietrza. Czy się boję? Jak diabli. Przechodzę za nim do salonu, ale nie jestem wstanie usiąść na proponowanym przez niego miejscu. Nie mogę nawet zmusić nóg, by podeszły do starej kanapy, na której niegdyś wiele razy sypiała moja mama. Mama.
- Napijesz się czegoś?
Zerkam na niego zaskoczona przejawem uprzejmości, ale kręcę energicznie głową. Rozglądam się po salonie. Kiedyś biała tapeta z elementami różowych kwiatów, teraz ewidentnie poszarzała, a nawet zmieniła kolor na żółty. Niewątpliwie wpływ na to ma nie tylko starość, ale też ilość wypalanych w tym pomieszczeniu papierosów. Nawet teraz z nad popielniczki unosi się dym, a ojciec gdy zauważa gdzie kieruję wzrok unosi niedopałek, wkłada go między wargi, zaciąga się i gasi peta. Mrugam powiekami i rozglądam się, poszukując sama nie wiem czego. Ubyło wiele rzeczy, zdecydowanie, ale po za tym nic się nie zmieniło. Odnajduję wzrokiem ledwie stojącą serwantkę ze starego drewna pokrytą kurzem i przysłoniętą otwartymi od kuchni drzwiami. Muszę do niej podejść, bo nie jestem pewna, czy oczy mnie nie zawodzą.
- Co zrobiłeś z rzeczami mamy?
- Tymi pierdołami? Sprzedałem je.
Pod lewą powieką zbierają mi się łzy. Clara niewątpliwe kochała starocie. W tym lepszym okresie mojego jak i jej życia, wspólnie jeździliśmy co drugi weekend na pchli targ, skąd przywoziła co najmniej jeden zabytkowy przedmiot. Autentyczna chińska porcelanowa zastawa z pozłacanymi krawędziami oraz ręcznymi malowidłami była dla niej prawdziwym skarbem. Nie ważne ile kolekcjonerzy by za nią dali, wiem, że ona by jej nigdy nie sprzedała. Wiele razy sprzeczała się o nią i inne rzeczy z jej kolekcji z Alberthem. Wprost ich nie cierpiał, uważał je za zbieracze kurzu i nic więcej, nie rozumiał jak wiele dla niej znaczyły. Przełykam ślinę i mrugam, odwracając się do ojca.
- Mogę iść do swojego pokoju?
- Nic tam nie ma.
Wzrusza ramionami, ale kiwa głową w stronę korytarza. Szybkim krokiem docieram pod drzwi swojego pokoju i wchodzę do środka. Obskubane niebieskie ściany, nigdy nie miałam pokoju jak typowa dziewczynka, i jednoosobowe łóżko w rogu pomieszczenia oraz szaf. Zniknęły wszystkie inne przedmioty. Podchodzę do szafy i uchylam ją, nie znajdując w niej swoich ciuchów. Puste wieszaki. Puste dno szafy i puste półki. Zamykam drzwi, podchodzę do łóżka i w butach wspinam się na materac. Szafa jest zbyt wysoka, by można było dostrzec co na niej leży. Staję na palcach i wyciągam szyję, dostrzegając na jej wierzchu znajome kształty. Po raz kolejny pod powiekami krążą łzy. Najciszej jak mogę przesuwam sobie łóżko pod mebel i ściągam z niej zakurzoną, szmacianą lalkę. Siadam na materacu i przyciskając zabawkę do piersi, uraniam kilka łez. To było moje dzieciństwo. Pociągam nosem, ocieram policzek i trzymając szmaciankę pod pachą, opuszczam pokój. Na przeciw są drzwi sypialni mamy, nigdy tam nie weszłam po tym, jak odkryłam ją nieżywą na ziemi. Przekręcam gałkę, ale nie przekraczam progu. Wystarcza, że ogarniam pokój wzrokiem. Jest pusty. Wracam do salonu, ale zostawiam lalkę przy drzwiach wyjściowych. Nie które rzeczy powinny pozostać tajemnicą. Alberth wciąż siedzi na kanapie, a między wargami trzyma nowego papierosa.
- Przyszłam tutaj, by dowiedzieć się powodu, który kazał ci telefonować do Zayna.
Oznajmiam i w bezpiecznej odległości staję przed nim.
- Twojego szefa? Spotkałem, któregoś razu w barze chłopaka, z którym uciekłaś. Chyba Marcel. Nie do wiary, że to zrobiłaś. A teraz uciekłaś po raz drugi ze swoim szefem?
Zaciskam zęby, gdy słyszę mocną pogardę w jego głosie.
- To nie jest mój szef. Dlaczego do niego dzwoniłeś?
- Nie po dziękujesz mi za trud, który sobie zadałem, by znaleźć jego numer? Swoją drogą facet ma kasy, co?
Prycham w myślach i zaciskam pięści, ukrywając je za sobą.
- Nie powiesz nic? Kobiety jak ty i twoja matka, są z facetami tylko dla pieniędzy.
Wiele razy zdarzało mi się w myślach wypowiadać słowa nienawiści do niego. Dzieci często wypowiadają słowo "nienawidzę" na swoich bliskich, nie odbierając tego tak poważnie, jak odbiera to dorosły człowiek, rozumiejąc jego wagę, ale mimo to potrafią żałować i czuć się z tym źle. Teraz jako osoba dorosła, w pełni zdaję sobie sprawę z siły tych wszystkich plugawych wyrażeń, ale nie potrafię ich żałować. Nienawidzę tego człowieka, za wszystko co mi zrobił i za wszystkie słowa, które wypowiada celowo, bym traciła sama w swoich oczach.
- Powiedz mi po co dzwoniłeś do Zayna?
Nie udaje mi się ukryć drżącego głosu od nadmiaru kumulujących się emocji. Wyjdę z tego domu mniejsza. Alberth potrafi sprawić, że każdy staje się mniejszym.
- W porządku. Już mówię. Chciałem cię przeprosić, zdaje się, że byłem beznadziejnym ojcem, właściwie to ojczymem.
- C.co?
Muszę się cofnąć i oprzeć o ścianę.
- Wiesz dobrze, że twoja matka się puszczała, nie udawaj zdziwionej, May.
Moje serce bije wolniej, ale mocniej. Obija się o moje żebra z echem.
- Uznałem, że powinnaś to wiedzieć. Nie wiem, kto jest twoim prawdziwym ojcem i prawdopodobnie, ani ja, ani ty nigdy się tego nie dowiemy. Na pewno się nie dowiemy.
Zamykam oczy, nie mogę na niego patrzeć. W jego wzroku nie ma ani odrobiny współczucia. On nigdy nie współczuł. Powietrze staje się gęste i z trudem przechodzi przez moje drogi oddechowe. W tym momencie czuję, że nie wiem kim jestem. Ręce zaczynają mi drżeć podobnie jak wargi.
- To wszystko co mi robiłeś, to dlatego prawda ? Biłeś mnie nie dlatego, że chciałeś nauczyć mnie bycia twardą, ale dlatego, że nie mogłeś mnie znieść. Wiedza, że jestem dzieckiem przypadkowego faceta, napełniała cię nienawiścią czy tak ?
Nie odzywa się, ale widzę odpowiedź w jego oczach.
- Możesz być mi wdzięczna, gdyby nie ja..
- Gdyby nie ty to co ?! Przestań to mówić!
- Nie podnoś głosu.
Spoglądam na niego cała drżąc.
- Nienawidzę cię tato.
Dokładam wszelkich starań, by dokładnie zrozumiał ostatnie słowo i fakt, że nie uważam go za ojca.
- Nie waż się, May.
Podnosi się z kanapy i przeczesuje długie włosy. Jest wysoki, a ja czuję bijące od niego niebezpieczeństwo.
- Nie próbuj się więcej ze mną kontaktować. Przyszłam tutaj, bo raz na zawsze chcę się od ciebie uwolnić..
Widzę, że wychodzi za stołu, więc biegnę do wyjścia. Chwytam lalkę i wybiegam na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi. Biegnę na przystanek, bojąc się, że pójdzie za mną. Będzie źle, jeżeli mnie złapie. Czas, który mija gdy czekam na autobus, jest najgorszym z możliwych. Z przerażeniem, spoglądam co moment na drugą stronę, bojąc się, że ujrzę tam mężczyznę. Mam wrażenie, że walczę o swoje życie. Gdy bus nadjeżdża potrzebuję tylo kilku sekund, by wsiąść i zająć miejsce. Jestem roztrzęsiona.


***
Ani trochę nie uspokajam się, gdy dojeżdżam do centrum. Wciąż drżę, a szczęka boli mnie od powstrzymywania łez. Wszystko we mnie siedzi i mam wrażenie, że z każdą chwilą jeszcze bardziej narasta. Wysiadam na stacji metra nie daleko hotelu i przechodzę przez ulicę. Właśnie wtedy pękam. Na drodze, pośród ludzi. Wybucham płaczem i szybkim krokiem przemierzam drogę, znosząc wszystkie spojrzenia. Jak żałośnie muszę wyglądać ? A kogo to teraz obchodzi, kiedy wszystko co o sobie widziałam popadło właśnie w wątpliwość. Zaczynam szlochać i zalewam się świeżymi łzami. Nawet wiatr nie jest wstanie osuszyć moich policzków. Szarpię drzwi hotelu, ale okazuje się, że nie mam wystarczająco siły, by je otworzyć. Zbieram się w sobie i jeszcze raz je szarpię, wchodząc do środka i ocierając jedną dłonią łzy. Spoglądam na pustą recepcje i  kieruję się do wind, ciesząc się, że przynajmniej nie stracę w oczach pracowników. Jestem wolna od Marcel, od Albertha, ale czuję, że straciłam siebie.
___________________________________________________________________________

Postanowiłam, nie będzie drugiej części, ale zakończenie co niektórym powinno się spodobać. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Dobranoc xx

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 69

W Londynie jestem późną nocą i bardzo wczesnym rankiem. Witam się z ulewą i wilgotnym klimatem, zaciągając się londyńskim powietrzem. Z pomocą taksówkarza znajduję hotel na wschód od centrum ze stosunkowo niskim cenami. Płacę za dwie noce, odnajduję swój pokój i pozbywając się ciuchów, przemarznięta wchodzę pod kołdrę. Zasypiam szybko, wyjątkowo dotkliwie odczuwając brak Zayna.

***
Myliłam się, myśląc, że znalezienie mojego ojca będzie proste. Od równych dwóch godzin chodzę po mieście z nadzieją zetknięcia się z nim. I gdy przechodzę już cały Londyn w szerz poddaję się, wracając na Piccadilly Circus. Gdy nie trzeba jest wszędzie. Z rękoma w kieszeniach kurtki, we wczorajszych ubraniach i ze spuszczoną nisko głową podążam do starego mieszkania. Nie mogę powiedzieć, że tęskniłam za Londynem. Nie zatęskniłam ani razu. Za to tęsknie za Nowym Jorkiem, nawet jeżeli nie miałam okazji poznać go od podszewki. Naciągam kaptur na głowę, gdy zbliżam się do starej dzielnicy mieszkalnej. Co ja właściwie mam do powiedzenia Marcelowi ? Chyba nic. Chcę tylko sprawdzić czy żyje. Nie życzyłabym mu niczego złego. Jest alkoholikiem, ale nie jest złym człowiekiem. Ostrożnie stawiam nogi na stopniach, klatka schodowa wydaje się być jeszcze bardziej zniszczona niż ją zapamiętałam. Zapach wilgoci drażni moje nozdrza jak jeszcze nigdy. Staję przed tymi samymi drzwiami, za którymi jeszcze niedawno mieszkałam i nasłuchuję głosów po drugiej stronie. Cisza. Podnoszę dłoń zaciśniętą w pięść, ale waham się. Ostrożnie opuszczam ją na gładkie drewno i uderzam kilka razy. Cisza. Zdejmuję kaptur i zaczesuję włosy za uszy. Napieram barkiem na drewno naciskając klamkę, a drzwi ustępują. Powoli wchodzę do środka, zostawiając uchylone drzwi. Bezszelestnie przechodzę przez kolejne pomieszczenia, sprawdzając je, aż docieram do mojej... już nie mojej sypialni. Niepewnie uchylam drzwi, ale nie przekraczam progu, widząc siedzącego na łóżku mężczyznę. Przełykam ślinę i przelatuję wzrokiem po pokoju. Wyciągnięta szuflada z komody, ten sam połamany taboret i wszędzie walające się męskie ciuchy. Przynajmniej łóżko jest zasłane..
- Marcel ?
Robię krok, a później jeszcze jeden. Przenosi na mnie szeroko otwarte oczy i rozchyla wargi w zaskoczeniu. Jego blada twarz nabiera lekkich kolorów.
- May ?
Przeciera oczy, patrzy na mnie, a później opuszcza głowę, mamrocząc, że coś jest zbyt mocne.
- Nie wiem czy cię widzę, czy tylko mi się zdaje.
Bełkocze i przeczesuje włosy.
- Jestem tu.
Podchodzę bliżej niego i wyciągam rękę, dotykając jego ramienia.
- Wszystko z tobą dobrze ?
- Nie. Gdzie byłaś tak długo ? Zniknęłaś bez śladu.
Podnosi się, zatacza lekko do tyłu, ale szybko łapie równowagę.
- Zostawiłaś mnie bez niczego.
Otwieram usta, by powiedzieć mu o Nowym Jorku, ale w porę się powstrzymuję. Lepiej, żeby nie wiedział.
- Próbowałam ułożyć sobie życie.
Patrzy mi w oczy i uśmiecha się.
- I udało ci się ?
Wkładam dłonie w kieszenie i odwracam wzrok, oglądając dokładnie pokój. Brak firanek na oknach, a zegar naścienny ma pękniętą szybkę.
- Przyszłam sprawdzić co z tobą ?
- Jestem w dobrej formie.
Uśmiecha się zabolale i znowu przeczesuje włosy.
- Jak ma się pan Malik ?
Spogląda na mnie pogardliwie, jakby wszystko wiedział.
- Nie wiem.
- Jak to możliwe ? Przecież to właśnie z nim się gdzieś zawieruszyłaś.
- Co ?
Cofam się o krok.
- Nie zgrywaj się. Próbowałem cię znaleźć. Trzeba przyznać, dobrze cię ukrył. Nie pochwalił się, że dzwoniłem ?
- Raz.
- Wystarczyło. Przecież wróciłaś.
- Nie wróciłam do ciebie, Marcel. Przyszłam tylko sprawdzić jak się masz. Lepiej już pójdę.
Z malejącą pewnością siebie przechodzę do drzwi.
- Zaczekaj!
Krzyczy. Moje serce wybija szybszy rytm, a nogi przyśpieszają. Zapomniałam, jak to jest gdy ktoś krzyczy. Zayn nigdy nie krzyczał, zdarzało mu się podnieść głos w mojej obecności, ale nie krzyczeć.
- Do cholery, zaczekaj!
Zatrzymuję się przy drzwiach wejściowych i czekam, aż pojawi się w zasięgu mojego wzroku. Nie boję się. Słyszę jak tupie, klnie, a później pokazuje się jego chwiejna postura.
- Nie pozwolę ci odejść. Nie masz prawa.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami i niemal zaczynam się śmiać. Spycham strach w najgłębsze zakamarki mojego umysłu i prostuje się. Nie boję się. Już nie.
- Pominąłeś coś, Marcel. Mnie i moje zdanie. Jeżeli myślisz, że zostanę tutaj, bo mnie zastraszysz to grubo się mylisz. Nic nas nie łączy.
Patrzę chwilę w jego zaskoczone oczy, w rozszerzone źrenice, a później odwracam się na pięcie. Wychodzę, zatrzaskuję drzwi i zbiegam szybko po schodach. Jedna łza wypływa na mój policzek i nie wiem czy to z radości, a może to po prostu ulga, którą naprawdę poczułam. Oczami wyobraźni widzę jak odcięta zostaje lina z mojej lewej dłoni, łącząca mnie z przeszłością. Przedsmak wolności. Jakkolwiek dziwne jest to co odczuwam, ważne że jest prawdziwe. Ocieram policzek i z powrotem pokonuję całe miasto, by dostać się do hotelu.
Dopiero, gdy kładę się na łóżku i opuszcza mnie adrenalina, odczuwam głód i potrzebę ujrzenia Zayna. Potrzebuję go. Potrzebuję jego ramion i zapachu męskiego ciała. Zamykam oczy, a gdy je otwieram wybucham płaczem. Każdy płacze na początku, ale to etap przejściowy...

***
Trzymam w dłoni dwa końce okrywającego mnie ręcznika, a drugą ręką usiłuję wyciągnąć z torby coś do ubrania. Zdenerwowana przekręcam torbę i wysypuję z niej wszystko wybierając koszulkę, bieliznę i bluzę. Ubieram się, czeszę i lekko maluję, chcąc zakryć wczorajsze pozostałości po płaczu. Jeszcze przed godziną jedenastą opuszczam hotel wybierając się do jedynego miejsca, gdzie mogę zastać ojca, a gdzie ja nigdy nie chciałam wrócić. Korzystając z metra dostaję się na obrzeża Londynu, skąd i tak muszę pojechać autobusem dalej. Z żalem wydaję na to pieniądze, ale wiem, że muszę to zrobić, czuję do tego powinność. Z głośno bijącym sercem wysiadam na przed ostatnim przystanku z trasy autobusu i przechodząc przez skrzyżowanie, dostaję się na swoją ulicę. Domy z sąsiedztwa ani trochę nie uległy przebudowie, postarzały się. Zmieniły się kompozycje kwiatów na podwórkach, państwo Churnes przekonali się do pelargonii. Bywałam czasami u ich syna, nie do wiary, że to pamiętam. Ciężkim krokiem przechodzę obok tego wszystkiego. Mam cel. Bladożółty, mały, zaniedbany dom na końcu ulicy. Muszę przystanąć i odzyskać panowanie nad sobą, bo chodź jeszcze nie weszłam do środka budynku, wyraźniej niż za każdym razem wcześniej przypomniał mi się mój własny koszmar. Zamykam oczy, otwieram, zamykam, oddech, otwieram, idę. Trzęsącą się dłonią naciskam dzwonek przy drzwiach i stoję cierpliwie. Szum, szmer, odgłos przekręcanego zamka i mój ojciec w progu. Jego widok jest jak kolejny cios. Zachwiewam się do tyłu, ale nie potrzebuję jego brudnej ręki, chcącej dać mi oparcie.
- Mogę wejść ?
O ile je czuję się jak ogłuszona, on ma dobry refleks we wszystkim. Robi mi miejsce w przejściu i otwiera jeszcze szerzej drzwi, uśmiechając się.
- Cieszę się, że wróciłaś.
________________________________________________________________________________________________________________

Nie strzelać do mnie ! :D Notka i wszystko będzie jutro pod 70 rozdziałem (tak nowy rozdział). Trzymajcie się.

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 68

Wiercę się czując mocny uścisk w pasie, słabnie na chwilę, ale zaraz znowu coś mnie ściska i już nie odpuszcza. Poddenerwowana podnoszę powieki i szybkim gestem przecieram oczy, pozbywając się zamglonego obrazu. Przełykam ślinę przez suche gardło i poprawiam się na siedzeniu, uświadamiając sobie, że wciąż jestem w samolocie. 
- Co się dzieje ?
Mój głos jest skrzeczący i krzywię się na naprawdę nieprzyjemny dźwięk.
- Zapaliła się kontrolka zapięcia pasów. Nie chciałem cię budzić, zapiąłem cię.
Spoglądam w dół, macając ściśnięty na moim podbrzuszu pas. Poluźniam go odrobinę.
- Samolot ma jakieś kłopoty ?
- Nie. Wydaje mi się, że piloci poszli napić się kawy i przeszli na automatycznego pilota.
Zayn puszcza mi oczko i uśmiecha się uwodzicielsko. Zaśmiewam się cicho i opierając głowę o zagłówek zamykam oczy.
- Dzięki, że mnie zapiąłeś.
- Przyjemność po mojej stronie.
Nie muszę na niego patrzeć, by wiedzieć, że uśmiecha się półgębkiem.
- Jesteś głodna ?
- Nie.
Zapada cisza, korci mnie by otworzyć oczy i sprawdzić co mężczyzna obok mnie porabia, ale podoba mi się pozycja w której się znajduję i ta błoga cisza. Żadnych krzyków, żadnych rozmów, jakby cały samolot spał.
- Dlaczego chcesz wrócić do Londynu ?
Zamieram na sekundy, otwieram oczy i opuszczam głową. Zagryzam wargę i bawię się palcami.
- Nie wracam do Londynu. Jadę tam tylko dokończyć sprawy z moim ojcem i Marcelem.
- Co tu jest do dokańczania ?
- Wiele rzeczy. Nie skończyłam z przeszłością tylko od niej uciekłam. Nie mogę uciekać. Przez to jestem niespokojna. Spójrz mój ojciec do ciebie wydzwania. Nie uwolniłam się od niego.
- Co zamierzasz ?
Spoglądam odważnie w oczy i twarz mojego kochanka otulonego przyciemnianym światłem.
- Sprawdzić czego chce, porozmawiać z nim. Rozmowa. Niektórzy dorośli ludzie tak robią, dzięki temu nie ma później nie potrzebnych problemów.
- Rozumiem aluzje.
Warczy i odwraca ode mnie wzrok. Brak oświetlenie nie przeszkadza mi w zauważeniu jak jego twarz tężeje, a szczęka się zaciska. Dopadają mnie wyrzuty sumienie, ostatnio stałam się naprawdę wredna, a nawet męcząca. Powinnam być bardziej wyrozumiała, on też mógłby rzucać mi w twarzy wszystkie błędy jakie popełniłam, a nie robi tego. Wypuszczam drżący od emocji oddech i łącze swoje dłonie razem, układając je na kolanach.
- Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć.
Ciągły ból w sercu stał się już na tyle naturalny, że potrafię go ignorować, ale w takich chwilach jak ta nasila się, przypominając mi, że jestem na końcu drogi prowadzącej do utraty mojego mężczyzny.
- W porządku, zasłużyłem. Żałuję tego co zrobiłem.
- Wciąż cię kocham, Zayn.
Wraca do mnie wzrokiem, z jego oczu bije miłość i czułość tak silna, że nie mogę przez chwilę oddychać, pływając w dumie. Bo ta miłość jest skierowana do mnie.
- Nic nie zmieni tego, że cię kocham.
Mruga powiekami, patrzy na mnie zagubiony i wbija wzrok w siedzenie przed sobą. Wydaje się być zaskoczony moim wyznaniem. Czy naprawdę nie dość okazywałam mu miłości ?
- Zrozumiałbym gdybyś mnie znienawidziła. I czuję się samolubnie próbując zatrzymać cię przy sobie, jestem samolubny próbując sprawić byś nadal mnie kochała.
- O czym mówisz ? Nie musisz nic sprawiać.
- Jestem bogaty, May. Cholera jestem milionerem. Łatwo jest kochać moje pieniądze, albo nienawidzić mnie za to, że je mam. Ludzie albo kochają je, albo nienawidzą mnie.
Ból maluje się na jego twarzy. Pan Malik nie ma wokół siebie wielu bliskich mu ludzi. Jeśli nie rozumiesz, to w biznesie zawsze jest masa przeciwników, którzy chcą cię zniszczyć.
- Nie zasługuję na ciebie. Ale jesteś jedyną osobą, której ufam równie mocno jak ufam sobie. Matko, May, myślę że twój brak wiedzy o moim stanie majątkowym, był pierwszym co w tobie pokochałem. Później pokochałem twoją tendencje do kłamstw, zawsze wiedziałem, gdy nie jesteś szczera. Widziałaś, że się poznam, a i tak kłamałaś. Strasznie irytowałaś mnie tymi kiwnięciami głowy, zamiast używać języka wolałaś wykonywać gesty, doprowadzało mnie to tak bardzo do szału, że to też w tobie pokochałem. Nie masz większego pojęcia o seksie, a przynajmniej się nim nie wykazujesz i to też pokochałem.
Rozszerzam oczy i natychmiast przytykam mu dłoń do buzi. Obracam się za siebie, by upewnić się czy oby pasażer za mną niczego nie usłyszał, ale ma słuchawki na uszach, a ten za Zaynem śpi. Albo udaje, że śpi. Starsza pani obok mojego mężczyzny, też wydaje się spać. Odsuwam ostrożnie dłoń od jego ust i próbuję spiorunować go wzrokiem.
- Nie mówi się o takich rzeczach na głos w miejscach publicznych.
Mrużę oczy, a on pochyla się do mnie nadzwyczaj rozbawiony.
- Kocham twoją nieśmiałość i w łóżku i na co dzień. 
Szepcze, nie próbując powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu.
- Dlaczego mówisz mi to wszystko teraz ?
- Chcę, żebyś to wiedziała. Kiedyś i tak bym ci to wyznał, a skoro może nie być kiedyś. Nie tracę czasu, May.
- Co zrobicie z dzieckiem, gdy się urodzi ?
Widocznie się spina i wraca do poprzedniej pozycji, rozsiadając się w fotelu.
- Nie myślałem o tym. Nie jestem przygotowany do bycia ojcem. Nigdy nie chciałem, by moje dziecko było z przypadku, tym bardziej nie chciałem go z kimś kogo nie kocham. Nie rozmawiajmy o tym. Możesz się jeszcze przespać. Dopiero za godzinę będziemy we Frankfurcie. 
- Przykro mi, że nie należę do tych osób co potrafią zaakceptować dziecko swojego kochanka.
Przytakuje mi tylko głową i odblokowuje tablet, zaczynając przeglądać pocztę.

***
Budzę się w południe w sypialni gościnnej. Gdy wróciliśmy nad ranem, po krótkiej sprzeczce gdzie będę spała, Zayn odpuścił i pozwolił mi samej wybrać sobie miejsce do snu. Wyciągam z torby swoje stare dżinsy, z wielkim trudem wciskając się w nie. Zakładam koszulkę, bluzę i zapinam prawie pusty bagaż. Cóż właśnie tyle rzeczy jest moich. Zabieram torbę ze sobą i idę do kuchni. Mężczyzna poinformował mnie, że zgodnie z moim życzeniem wykupił mi lot do Londynu na dzisiejszy podwieczorek. Przechodzę po zimnych kaflach do lodówki i wyjmuję z niej sałatkę, którą przygotowała mi dzień wcześniej Caty. Kroję sobie świeżą bagietkę i zasiadam przy wyspie. Zaczynam odczuwać zdenerwowanie tym całym wyjazdem. Nie jestem pewna jak zniosę ponowne spotkanie z ojcem. Ostatnim razem, gdyby nie Zayn... Przełykam ślinę. Starczy mi pieniędzy na dwie noce w tanim motelu, co dalej nie mam pojęcia.

***
Zamykam oczy, by nie patrzeć na smutną twarz Zayna, gdy parkuje pod lotniskiem. Siłą wymusił na mnie przyzwolenie na odwiezienie mnie.
- Pomogę ci z bagażem.
Zgadzam się, chodź nie potrzebuję jego pomocy. Torba jest praktycznie pusta. Chwytam klamkę i wychodzę na duszne nowojorskie powietrze. Mimo zachmurzenia i braku słońca, jest ciepło, wręcz upalnie. Krok w krok idziemy do wejścia i wchodzimy do środka, zatrzymując się dopiero przy mojej bramce.
- Poradzisz sobie ?
Kiwam głową, bo słowa więzną mi w gardle. Ostateczny koniec. Łzy zbierają mi się w oczach. Mogłabym zostać, wszystko zależy ode mnie, ale nie potrafię znieść myśli, że w przyszłości miałoby rozdzielić nas jego dziecko. Jestem pewna, że znienawidziłabym i je i jego. Wolę takie zakończenie. W prowizorycznej zgodzie. Miłość nie zawsze wystarcza, czasem trzeba przestać myśleć sercem, a uruchomić rozum i wybrać mniejsze zło.
- Wywołują twój lot.
Kiwam sztywno głową po raz kolejny i odbieram od niego swój bagaż. Odwracam się, by odejść, ale zatrzymuję się i spoglądam na niego.
- Chcę żebyś wiedział, że jestem z ciebie dumna. Też jestem przeciwna aborcji. Poradzisz sobie jako ojciec, właściwie to poradzisz sobie w każdej roli.
- Jako partner szło mi nie najlepiej.
- Szło ci lepiej, niż sądzisz.
Jednym krokiem zbliżam się do niego, wspinam na palce i lubieżnie całuję. Zaciskam dłonie na połach jego marynarki, a jego ramiona przygarniają mnie jeszcze bliżej, dociskając do siebie nasze ciała. 
- Dziękuję, że mnie zmieniłeś.
Szepcze w jego usta, spoglądając ostatni raz w oczy, które pokochałam. Będzie mi brakować ich widoku na dobranoc i dzień dobry. Jeszcze raz zakrywam jego usta swoimi w czułym pocałunku pełnym niewypowiedzianej rozpaczy i odsuwam się, podnosząc z ziemi porzuconą torbę.
- Kocham cię, Zayn.
Odchodzę do bramek, obracając się kilka razy za siebie, by go zobaczyć. Z rękoma w kieszeni i kamienną twarzą odprowadzał mnie wzrokiem. Zdaję swój bagaż i przechodzę odprawę, zasiadając na jednym z plastikowych krzesełek, czekając na samolot. Teraz wiem, jedno. Zayn Malik zawsze dotrzymuje słowa. Nie zatrzymał mnie, pozwolił odejść, jak obiecał. I jeżeli kiedyś już czułam się zraniona, to na pewno nie mogło się to równać z bólem, który czuję teraz. Mam pęknięte serce i to nie tylko z winy Zayna. Gdy podstawiają samolot, jak robot przechodzę przez rękaw na pokład, posyłając wymuszony uśmiech stewardesie i zajmuję swoje miejsce. Gdy startujemy próbuję dojrzeć z okna samochód Zayna, ale nic nie widzę. Kilka łez ulatuje na moje policzki, nim zdążam powstrzymać je po przez zamknięcie powiek. Szybko ocieram oczy i nabieram powietrza. Poradzę sobie. Oboje sobie poradzimy. Tylko już osobno. 

_________________________________________________________________________________________________