- Cieszę się, że wróciłaś.
Zamyka za mną drzwi, a ja czuję się jakby odcinano mi dopływ powietrza. Czy się boję? Jak diabli. Przechodzę za nim do salonu, ale nie jestem wstanie usiąść na proponowanym przez niego miejscu. Nie mogę nawet zmusić nóg, by podeszły do starej kanapy, na której niegdyś wiele razy sypiała moja mama. Mama.
- Napijesz się czegoś?
Zerkam na niego zaskoczona przejawem uprzejmości, ale kręcę energicznie głową. Rozglądam się po salonie. Kiedyś biała tapeta z elementami różowych kwiatów, teraz ewidentnie poszarzała, a nawet zmieniła kolor na żółty. Niewątpliwie wpływ na to ma nie tylko starość, ale też ilość wypalanych w tym pomieszczeniu papierosów. Nawet teraz z nad popielniczki unosi się dym, a ojciec gdy zauważa gdzie kieruję wzrok unosi niedopałek, wkłada go między wargi, zaciąga się i gasi peta. Mrugam powiekami i rozglądam się, poszukując sama nie wiem czego. Ubyło wiele rzeczy, zdecydowanie, ale po za tym nic się nie zmieniło. Odnajduję wzrokiem ledwie stojącą serwantkę ze starego drewna pokrytą kurzem i przysłoniętą otwartymi od kuchni drzwiami. Muszę do niej podejść, bo nie jestem pewna, czy oczy mnie nie zawodzą.
- Co zrobiłeś z rzeczami mamy?
- Tymi pierdołami? Sprzedałem je.
Pod lewą powieką zbierają mi się łzy. Clara niewątpliwe kochała starocie. W tym lepszym okresie mojego jak i jej życia, wspólnie jeździliśmy co drugi weekend na pchli targ, skąd przywoziła co najmniej jeden zabytkowy przedmiot. Autentyczna chińska porcelanowa zastawa z pozłacanymi krawędziami oraz ręcznymi malowidłami była dla niej prawdziwym skarbem. Nie ważne ile kolekcjonerzy by za nią dali, wiem, że ona by jej nigdy nie sprzedała. Wiele razy sprzeczała się o nią i inne rzeczy z jej kolekcji z Alberthem. Wprost ich nie cierpiał, uważał je za zbieracze kurzu i nic więcej, nie rozumiał jak wiele dla niej znaczyły. Przełykam ślinę i mrugam, odwracając się do ojca.
- Mogę iść do swojego pokoju?
- Nic tam nie ma.
Wzrusza ramionami, ale kiwa głową w stronę korytarza. Szybkim krokiem docieram pod drzwi swojego pokoju i wchodzę do środka. Obskubane niebieskie ściany, nigdy nie miałam pokoju jak typowa dziewczynka, i jednoosobowe łóżko w rogu pomieszczenia oraz szaf. Zniknęły wszystkie inne przedmioty. Podchodzę do szafy i uchylam ją, nie znajdując w niej swoich ciuchów. Puste wieszaki. Puste dno szafy i puste półki. Zamykam drzwi, podchodzę do łóżka i w butach wspinam się na materac. Szafa jest zbyt wysoka, by można było dostrzec co na niej leży. Staję na palcach i wyciągam szyję, dostrzegając na jej wierzchu znajome kształty. Po raz kolejny pod powiekami krążą łzy. Najciszej jak mogę przesuwam sobie łóżko pod mebel i ściągam z niej zakurzoną, szmacianą lalkę. Siadam na materacu i przyciskając zabawkę do piersi, uraniam kilka łez. To było moje dzieciństwo. Pociągam nosem, ocieram policzek i trzymając szmaciankę pod pachą, opuszczam pokój. Na przeciw są drzwi sypialni mamy, nigdy tam nie weszłam po tym, jak odkryłam ją nieżywą na ziemi. Przekręcam gałkę, ale nie przekraczam progu. Wystarcza, że ogarniam pokój wzrokiem. Jest pusty. Wracam do salonu, ale zostawiam lalkę przy drzwiach wyjściowych. Nie które rzeczy powinny pozostać tajemnicą. Alberth wciąż siedzi na kanapie, a między wargami trzyma nowego papierosa.
- Przyszłam tutaj, by dowiedzieć się powodu, który kazał ci telefonować do Zayna.
Oznajmiam i w bezpiecznej odległości staję przed nim.
- Twojego szefa? Spotkałem, któregoś razu w barze chłopaka, z którym uciekłaś. Chyba Marcel. Nie do wiary, że to zrobiłaś. A teraz uciekłaś po raz drugi ze swoim szefem?
Zaciskam zęby, gdy słyszę mocną pogardę w jego głosie.
- To nie jest mój szef. Dlaczego do niego dzwoniłeś?
- Nie po dziękujesz mi za trud, który sobie zadałem, by znaleźć jego numer? Swoją drogą facet ma kasy, co?
Prycham w myślach i zaciskam pięści, ukrywając je za sobą.
- Nie powiesz nic? Kobiety jak ty i twoja matka, są z facetami tylko dla pieniędzy.
Wiele razy zdarzało mi się w myślach wypowiadać słowa nienawiści do niego. Dzieci często wypowiadają słowo "nienawidzę" na swoich bliskich, nie odbierając tego tak poważnie, jak odbiera to dorosły człowiek, rozumiejąc jego wagę, ale mimo to potrafią żałować i czuć się z tym źle. Teraz jako osoba dorosła, w pełni zdaję sobie sprawę z siły tych wszystkich plugawych wyrażeń, ale nie potrafię ich żałować. Nienawidzę tego człowieka, za wszystko co mi zrobił i za wszystkie słowa, które wypowiada celowo, bym traciła sama w swoich oczach.
- Powiedz mi po co dzwoniłeś do Zayna?
Nie udaje mi się ukryć drżącego głosu od nadmiaru kumulujących się emocji. Wyjdę z tego domu mniejsza. Alberth potrafi sprawić, że każdy staje się mniejszym.
- W porządku. Już mówię. Chciałem cię przeprosić, zdaje się, że byłem beznadziejnym ojcem, właściwie to ojczymem.
- C.co?
Muszę się cofnąć i oprzeć o ścianę.
- Wiesz dobrze, że twoja matka się puszczała, nie udawaj zdziwionej, May.
Moje serce bije wolniej, ale mocniej. Obija się o moje żebra z echem.
- Uznałem, że powinnaś to wiedzieć. Nie wiem, kto jest twoim prawdziwym ojcem i prawdopodobnie, ani ja, ani ty nigdy się tego nie dowiemy. Na pewno się nie dowiemy.
Zamykam oczy, nie mogę na niego patrzeć. W jego wzroku nie ma ani odrobiny współczucia. On nigdy nie współczuł. Powietrze staje się gęste i z trudem przechodzi przez moje drogi oddechowe. W tym momencie czuję, że nie wiem kim jestem. Ręce zaczynają mi drżeć podobnie jak wargi.
- To wszystko co mi robiłeś, to dlatego prawda ? Biłeś mnie nie dlatego, że chciałeś nauczyć mnie bycia twardą, ale dlatego, że nie mogłeś mnie znieść. Wiedza, że jestem dzieckiem przypadkowego faceta, napełniała cię nienawiścią czy tak ?
Nie odzywa się, ale widzę odpowiedź w jego oczach.
- Możesz być mi wdzięczna, gdyby nie ja..
- Gdyby nie ty to co ?! Przestań to mówić!
- Nie podnoś głosu.
Spoglądam na niego cała drżąc.
- Nienawidzę cię tato.
Dokładam wszelkich starań, by dokładnie zrozumiał ostatnie słowo i fakt, że nie uważam go za ojca.
- Nie waż się, May.
Podnosi się z kanapy i przeczesuje długie włosy. Jest wysoki, a ja czuję bijące od niego niebezpieczeństwo.
- Nie próbuj się więcej ze mną kontaktować. Przyszłam tutaj, bo raz na zawsze chcę się od ciebie uwolnić..
Widzę, że wychodzi za stołu, więc biegnę do wyjścia. Chwytam lalkę i wybiegam na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi. Biegnę na przystanek, bojąc się, że pójdzie za mną. Będzie źle, jeżeli mnie złapie. Czas, który mija gdy czekam na autobus, jest najgorszym z możliwych. Z przerażeniem, spoglądam co moment na drugą stronę, bojąc się, że ujrzę tam mężczyznę. Mam wrażenie, że walczę o swoje życie. Gdy bus nadjeżdża potrzebuję tylo kilku sekund, by wsiąść i zająć miejsce. Jestem roztrzęsiona.
***
Ani trochę nie uspokajam się, gdy dojeżdżam do centrum. Wciąż drżę, a szczęka boli mnie od powstrzymywania łez. Wszystko we mnie siedzi i mam wrażenie, że z każdą chwilą jeszcze bardziej narasta. Wysiadam na stacji metra nie daleko hotelu i przechodzę przez ulicę. Właśnie wtedy pękam. Na drodze, pośród ludzi. Wybucham płaczem i szybkim krokiem przemierzam drogę, znosząc wszystkie spojrzenia. Jak żałośnie muszę wyglądać ? A kogo to teraz obchodzi, kiedy wszystko co o sobie widziałam popadło właśnie w wątpliwość. Zaczynam szlochać i zalewam się świeżymi łzami. Nawet wiatr nie jest wstanie osuszyć moich policzków. Szarpię drzwi hotelu, ale okazuje się, że nie mam wystarczająco siły, by je otworzyć. Zbieram się w sobie i jeszcze raz je szarpię, wchodząc do środka i ocierając jedną dłonią łzy. Spoglądam na pustą recepcje i kieruję się do wind, ciesząc się, że przynajmniej nie stracę w oczach pracowników. Jestem wolna od Marcel, od Albertha, ale czuję, że straciłam siebie.
___________________________________________________________________________
Postanowiłam, nie będzie drugiej części, ale zakończenie co niektórym powinno się spodobać. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Dobranoc xx